Bardzo na czas córka się wszystkiego dowiedziała – dzieli się z przyjaciółką Marta – wszak żyli razem trzy lata, na szczęście nie doczekali się ani dzieci, ani większego majątku, jeżeli można tak mówić o rodzinie własnej córki. Przynajmniej niczego poważnego. I to jest dobre.
– A jak to się stało, iż mają takie problemy w małżeństwie? – pyta znajoma Marty – Naprawdę twój były zięć nic nie powiedział?
– Milczał, sama nie mogę tego pojąć – odpowiada kobieta – spotykali się przez rok, trzy lata żyli w małżeństwie jako rodzina, a wszystko wyszło na jaw zupełnie przypadkowo. Szczerze mówiąc, ponaglałam ją, żeby zaczęła rodzić, bo bardzo lubię dzieci, marzyłam o wnuku albo wnuczce, żeby bawić się z maluchem i pomagać mojej Anni we wszystkim.
Ania, córka Marty, ma teraz 26 lat, a Pawła poznała, gdy była jeszcze bardzo młodą dziewczyną, mężczyzna był o 12 lat starszy od niej, więc już wtedy wydawał się poważny i rozsądny.
– Ale wydawał się wtedy solidny i odpowiedzialny, no bardzo poważny był nam przyszły zięć – przyznaje Marta – był z innego miasta, robił karierę w stolicy, co prawda po dziesięciu latach w Warszawie nie kupił tam żadnego własnego mieszkania, mieszkał na wynajmie, ale cóż.
– Ja niestety nie miałem rodziny – mówił Paweł rodzinie Anny – tak było mi łatwiej, pobierzemy się i od razu kupimy własne mieszkanie.
Własne mieszkanie miała natomiast Anna – babcia ze strony ojca zostawiła jej w spadku małe mieszkanie. Narzeczony ucieszył się i stwierdził, iż na początek dobrze jest mieć gdzie mieszkać, a on w międzyczasie zaoszczędzi pieniądze, żeby kupić większe mieszkanie, żeby obyło się bez kredytów i dużych odsetek.
– Po tym, jak młodzi złożyli dokumenty w urzędzie stanu cywilnego – wspomina Marta – okazało się, iż Paweł był już raz żonaty, ale już dawno się rozwiódł.
– W młodości się ożeniłem, wyjaśnił wtedy Paweł – miałem 18 lat, nic jeszcze nie rozumiałem, ale gwałtownie się rozwiedliśmy, dzieci nie mieliśmy.
Anna wtedy się uspokoiła, rodzice zaczęli przygotowania do wesela, na które, jak się okazało, ze strony narzeczonego przyjechali tylko stołeczni znajomi i kuzyn Pawła.
– Nie mam więcej rodziny – usprawiedliwiał się Paweł – wy teraz jesteście moją rodziną.
– Paweł dobrze zarabiał, to prawda – wspomina Marta – do córki też odnosił się dobrze, do nas też był zawsze uprzejmy, rzadko nas odwiedzali, ale gdy potrzebowaliśmy pomocy, nigdy nam nie odmówił. Dlatego śmiało na niego liczyliśmy.
Rok temu Ania zaczęła myśleć o dziecku. Paweł przyjął jej chęć bez entuzjazmu: no dobrze, jeżeli tak bardzo chcesz, ale może lepiej, żebyśmy poczekali i jeszcze trochę nacieszyli się sobą. Dlaczego? Bo twoje mieszkanie jest małe, jednopokojowe, a ja potrzebuję jeszcze kilku lat, by zebrać pieniądze na większe lokum, by dziecko miało dobre warunki, w przestronnym mieszkaniu, i żebym mógł was utrzymać.
– Gdy dziecko będzie jeszcze małe – mówiła Anni Marta – nie będzie potrzebować osobnego pokoju, będzie przy mamie, więc nie zwlekaj. My z ojcem też nie młodniejemy, chcemy w pełni sił cieszyć się wnukami, pomożemy wam we wszystkim, jak tylko się da.
– No dobrze – zgodził się Paweł – ale wtedy sprzedajmy twoje mieszkanie, kupimy od razu większe, żeby wszystkim starczyło miejsca. Najważniejsze, żeby obejść się bez kredytów, bo ty pójdziesz na urlop macierzyński, a spłacanie rat z jednej pensji byłoby trudne.
Anna oczywiście się zgodziła, chociaż rodzice protestowali: no i co z tego, iż będzie kredyt? Można wynająć jednopokojowe mieszkanie i spłacać odsetki, a dwie nieruchomości zostaną w aktywach.
Latem mieli już niemal wszystkie dokumenty i umówione spotkanie z kupcem, gdy wieczorem zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyć poszła Anna.
– Tata jest w domu? – w drzwiach stał młodzieniec około 17-18 lat – jestem Michał, wujek Jarosław podał mi ten adres – wyjaśnił zaskoczonej Annie.
Jarosław to kuzyn Pawła, jedyny krewny ze strony narzeczonego, który był na ich weselu.
– Wyobrażasz sobie – mówiła smutno Anna u mamy – Michał przyjechał do taty, by iść na studia. A w rodzinnym mieście męża została jeszcze jego 15-letnia córka. I rodzina, w tym jego rodzice, cała gromadka, żyją i mają się dobrze, rodzina jest całkiem liczna, jak się okazało.
Jak się później dowiedziało, Paweł nie kłamał – ożenił się bardzo młodo, w wieku 18 lat, gwałtownie się rozwiódł, po zaledwie trzech latach. Potem wyjechał do stolicy.
Ale Paweł nie powiedział Annie całej prawdy, przemilczał fakt, iż z pierwszego małżeństwa ma dwoje dzieci, iż rodzice nie wybaczyli mu porzucenia żony z dwójką dzieci niemal tydzień po narodzinach młodszej córki i iż przez te wszystkie lata praktycznie nie pomagał rodzinie.
A gdy jego dzieci rosły bez ojca, a pierwsza żona była zbyt dumna, by żądać alimentów, jego rodzice i siostra wspierali ją, jak tylko mogli, bo bardzo współczuli jej i dzieciom.
A do dokumentów dzieci Paweł nie wpisał się jako ojciec, bo nie uważał tego za konieczne.
– To właśnie ten wujek Jarosław pojechał wiosną do rodzinnego miasta – mówi Marta – i podał adres ojca, a przyjazd do ojca i zobaczenie się z nim to była inicjatywa Michała.
Tego kłamstwa Anna nie mogła wybaczyć swojemu mężowi i nie wybaczyła. niedługo się rozwiedli, a Marta dziękuje niebiosom, iż Michał pojawił się w drzwiach jej córki w tak odpowiednim momencie.
– Nasza córka sprzedałaby swoje mieszkanie – mówi teraz Marta – kupiliby wspólne mieszkanie i co? W razie rozwodu dostałaby pieniądze do ręki i mogłaby kupić sobie byle co w jakiejś wiosce, a po śmierci ojca jego część dziedziczyłyby dzieci. Żyj potem z obcymi ludźmi pod jednym dachem albo sprzedaj i dostaniesz grosze. Ależ nie miała szczęścia moja córka z takim mężem.
Ale rodzina uważa, iż Anna niepotrzebnie się rozwiodła, bo Paweł mimo wszystko dobrze o nią dbał i mogliby stworzyć trwałą rodzinę.
Ale czy można budować rodzinę na kłamstwie? jeżeli ktoś raz tak postąpił, czy można mu zaufać i tworzyć z nim wspólne życie?