Klaudia i jej mąż pracują, więc w czasie wakacji czteroletni synek codziennie jeździ do babci. Na pozór układ idealny: dziecko zaopiekowane, a na zdalnej cisza i spokój. Wszyscy zadowoleni. Tyle iż nie na długo.
– W piątek wieczorem, kiedy odbieraliśmy małego, teściowa z uśmiechem powiedziała: „Trochę marudził, iż bolą go nóżki, ale już jest lepiej – pomogłam mu”. Myślałam, iż chodzi o syrop, który zostawiłam w kosmetyczce – pisze Klaudia. – Ale wystarczyło go powąchać, żeby zrozumieć, iż było zupełnie inaczej.
Starsza pani znalazła w łazience „sprawdzony, domowy środek” i zadziałała po swojemu. Bo „kiedyś się tak robiło”. Bo „nikomu nic się nie stało”. Bo „to zawsze pomagało”.
– Zamarłam. Mój mąż też stał jak wmurowany. Wróciliśmy do domu i do końca wieczoru nie byliśmy w stanie mówić o niczym innym – relacjonuje Klaudia.
Stary sposób na bolące nóżki. „Bo kiedyś to działało”
Teściowa Klaudii to ciepła, zaangażowana babcia. Kocha wnuka i nie odmawia pomocy. Ale jak wiele osób z jej pokolenia — ufa dawnym sposobom. Syrop z cebuli, ziemniak na zatoki, kleik na żołądek. A teraz – kolejny „domowy patent” na dziecięce dolegliwości.
– Gdy następnego dnia spokojnie próbowałam porozmawiać, usłyszałam, iż jestem przewrażliwiona. Że za bardzo panikuję. Że dziś to dzieci „ciągle coś mają”, a kiedyś nikt nie robił z tego tragedii – pisze Klaudia. – A ja przecież nie chcę wojny. Chcę tylko wiedzieć, co się dzieje z moim dzieckiem. I żeby nikt nie robił niczego bez naszej zgody.
A co, jeżeli by to wypił?
Klaudia nie chce dramatyzować, ale wciąż nie może przestać o tym myśleć.
– A co, jeżeli wypiłby ten spirytus przez przypadek? Albo gdyby dostał wysypki albo poparzeń? – pyta Klaudia. – Niby „nic się nie stało”, ale to był czysty przypadek. I nie chcę sprawdzać, co mogłoby się wydarzyć następnym razem.
Skonsultowała sprawę z pediatrą, który potwierdził: niektóre środki, choć popularne w przeszłości, dziś są uznawane za niebezpieczne. I powinny być stosowane tylko w porozumieniu z lekarzem – i rodzicami. – Nie przesadzam. Po prostu chcę mieć wpływ na to, co dzieje się z moim dzieckiem.
Pomoc babci czy niebezpieczna samowolka?
Klaudia przyznaje, iż ta sytuacja ją przerosła. – Doceniam, iż teściowa pomaga. Ale czuję się zignorowana. Nie chcę zabierać dziecka od babci, nie chcę awantury. Ale nie mogę też udawać, iż nic się nie stało. Bo to nie była drobna pomyłka — to było przekroczenie granicy.
W liście do redakcji pisze wprost:
– Chcę, żeby mój syn miał kontakt z babcią. Naprawdę. Ale chcę też czuć spokój, kiedy zostawiam go pod czyjąś opieką. Nie chcę się zastanawiać, co tym razem ktoś mu posmaruje albo poda.
A Wy – co powiedziałybyście teściowej? Przemilczałybyście sprawę czy postawiły jasno granicę? Piszcie do nas: redakcja@mamotoja.pl.