Jak teściowa walczyła o syna ze mną… a choćby z własnym wnukiem

twojacena.pl 6 dni temu

**Dziennik osobisty**

Matkę mojego męża nazywają Karolina Nowak. Od pierwszej chwili wydała mi się kobietą o twardym charakterze — i nie pomyliłam się. Traktowała mnie nie jak synową, ale jak intruza, jak rywalkę, która odebrała jej jedynego ukochanego synka. Myślałam, iż to minie, iż to tylko zazdrość — samotna, zmęczona życiem matka, która boi się utraty miejsca w sercu dziecka. Ale choćby nie przypuszczałam, iż pewnego dnia zacznie walczyć o uwagę syna nie tylko ze mną… ale choćby z własnym wnukiem.

Po spotkaniu naszych rodziców moja mama szepnęła mi cicho, z niepokojem w głosie:
— Wyjedźcie gdzieś daleko, może wtedy zaznacie spokoju. Dopóki ona jest blisko, nigdy nie będzie między wami zgody.

Niestety, miała rację.

Mieszkaliśmy w mieszkaniu, które mój mąż — Łukasz — odziedziczył po babci. A znajdowało się ono zaledwie dziesięć minut drogi od domu teściowej. W efekcie żyła praktycznie z nami. Potrafiła zjawić się o siódmej rano w sobotę — „upiekłam sernik, trzeba poczęstować syna”. Almoże wpaść prawie o północy — „coś mnie ukłuło w sercu, nie mogłam usiedzieć”. Czasem wracałam z pracy, a ona już siedziała na ławce pod blokiem, czekając, żeby wejść z nami do domu.

Długo znosiłam. Zamykałam oczy, zaciskałam zęby, uśmiechałam się, jak mnie uczono. Ale w końcu powiedziałam Łukaszowi:
— Kochanie, tak dalej być nie może. Nie mamy ani chwili prywatności. Porozmawiaj z nią.

Porozmawiał. Zrozumiałam to następnego dnia, gdy zadzwoniła — w słuchawce usłyszałam łkanie i słowa, których nigdy nie zapomnę:
— Bezwstydna jesteś! Chcesz odebrać matce syna!

Potem Karolina Nowak zmieniła taktykę. Nie przychodziła już bez zaproszenia — teraz to ona wzywała Łukasza do siebie. Non stop. To ciśnienie, to serce, to „tak strasznie samotnie”. Albo upiekła szarlotkę — „jego ulubioną” — jak tu odmówić? Mąż szedł do niej pełen poczucia winy, wracał po godzinie, czasem znacznie później.

Moja mama mówiła, iż są dwa wyjścia — albo rozwód, albo cierpliwość. Wybrałam to drugie. Przymykałam oczy, starałam się nie istnieć. Aż zaszłam w ciążę.

Wtedy Łukasz jakby się obudził. Troska, czułość, uwaga — stał się idealnym mężem. Ale im bardziej ja się cieszyłam, tym mroczniejsza robiła się teściowa. I zaczęłam czuć — iż zazdrości nie tylko mnie, ale też… dziecku.

W dzień wypisu ze szpitala Łukasz prawie się spóźnił. Jego matka zadzwoniła wcześnie rano, histeryzując — „źle się czuję”, „serce wali”, „chyba umieram”. Zamiast wezwać lekarza, wezwała syna. Poleciał do niej, sprowadził karetkę, a ci tylko wzruszyli ramionami: ciśnienie lekko podskoczyło, ale poza tym wszystko w normie. Wpadł na oddział jako ostatni, zmieszany i roztrzęsiony. Wtedy już wszystko zrozumiałam.

Gdy przywieźliśmy synka do domu, teściowa przyjechała „zobaczyć wnuka”. Ale nie patrzyła na niego. Chodziła po mieszkaniu, narzekała na samotność, powtarzała, jak jej ciężko, i żądała, żeby Łukasz „częściej odwiedzał matkę, zamiast się tu zamykać”. choćby jej własna siostra nie wytrzymała i powiedziała:
— Karola, oszalałaś? Tu jest niemowlę, tu powinna być radość. A ty co wyprawiasz?

To był dopiero początek. Gdy zbliżały się urodziny, święta czy wyjazd — Karolina Nowak miała kolejną „tragedię”. I nie były to zwykłe kaprysy — to były prawdziwe spektakle. Dzwoniła z udawanym płaczem, grała na uczuciach, urządzała sceny.

Gdy straciłam pracę przez redukcję etatów, zostałam w domu z dzieckiem. Łukasz zaczął pracować za dwóch — wychodził przed świtem, wracał po zmroku. Jedyne chwile, które mógł spędzić z synem, to weekendy. Ale choćby tych dwóch dni teściowa nam nie dawała. To „zepsuła się pralka”, to „trzeba przemeblować”, to „przyjdź, porozmawiaj”.

Nie wytrzymałam. Zadzwoniłam do niej sama. Spokojnie, ale stanowczo powiedziałam:
— Karolino, Łukasz ma tylko te dwa dni, żeby być z synem. Na pewno was odwiedzi, ale później. Daj mu szansę być ojcem.

A wiecie, co odpowiedziała?

— Całe życie przed nim, żeby być ojcem. A matkę ma tylko jedną. I nie wiadomo, czy to dziecko będzie ostatnie…

Wtedy zrozumiałam wszystko. Dla niej nikt — ani wnuk, ani ja, ani choćby uczucia własnego syna — nie ma znaczenia. Liczy się tylko ona.

Potem nastąpił punkt kulminacyjny. Urodziny dziecka. Karolina wezwała Łukasza, żeby „naprawił kran”. Tego dnia. Gdy odmówił, urządziła histerię — krzyki, groźby, udawany atak. To była ostatnia kropla.

Łukasz pierwszy raz stracił cierpliwość. Powiedział:
— Mamo, mam rodzinę. I nie pozwolę ci jej zniszczyć. Kocham cię, ale nie będę już biegać na każde skinienie.

Oczywiście, obwiniała mnie. Bo, jak zwykle, to nie ona jest winna. Ale ja już nic nie mówiłam. Ona sama to wszystko zniszczyła. Własnymi rękami. Swoją żądzą uwagi. Swoim egoizmem.

Czasem myślę — gdyby była po prostu przy nas, życzliwie, normalnie… Może teraz bylibyśmy jedną wielką rodziną. A tak — miedzy nami tylko wypalona ziemia.

Idź do oryginalnego materiału