Jak zmieniła się po ślubie moja idealna synowa

newsempire24.com 1 tydzień temu

«Myślałam, iż trafiła mi się dobra synowa… Ale po ślubie stała się inną osobą.»

Kiedy mój syn Adam przyprowadził Anię, pomyślałam od razu, iż mam szczęście. Dziewczyna wydawała się skromna, schludna, gospodarna. W ich mieszkaniu zawsze panował porządek, wszystko było na swoim miejscu, gotowała smacznie, była zawsze uprzejma, uśmiechnięta, sympatyczna. Nigdy nie usłyszałam od niej ani jednego niegrzecznego słowa. Spotykaliśmy się często — albo oni przyjeżdżali do mnie na działkę, albo ja wpadałam do nich na herbatę. Nigdy nie czułam się niepotrzebna, wręcz przeciwnie — Ania zawsze starała się pomóc, zadowolić. Cieszyłam się — zarówno z syna, jak i z siebie. W końcu będzie miał prawdziwą rodzinę, myślałam.

Spotykali się zaledwie pół roku, gdy Adam się jej oświadczył. Ania oczywiście się zgodziła, ale od razu powiedziała, iż marzy o pięknym weselu — z białą suknią, limuzyną i fotografem. Nie mieli wtedy pieniędzy, więc postanowili oszczędzać przez kolejne pół roku. Nie wtrącałam się w to — sama nie miałam nadmiaru pieniędzy, a doradzanie bez proszenia to nie najlepszy pomysł. Młodzi sami zdecydują, jak chcą żyć. Najważniejsze, iż się kochają.

Wesele odbyło się tak, jak marzyli. Podarowałam im pieniądze, nie kupowałam zbędnych rzeczy — niech sami zdecydują, co jest im najbardziej potrzebne. Przy stole byli głównie znajomi młodej pary, moja przyjaciółka — chrzestna Adama — nie mogła przyjechać. Posiedziałam trochę i wyszłam — nie chciałam przeszkadzać młodym w zabawie. Wcześniej ustaliliśmy, iż następnego dnia spotkamy się wszyscy razem u mnie na działce.

Następnego dnia razem z chrzestną wszystko przygotowałyśmy — sałatki, szaszłyki. Młodzi przyjechali. Popatrzyłam — Ania była ponura, małomówna, cały dzień siedziała z telefonem, choćby na mnie nie spojrzała. Adam choć trochę pomagał, a ona — ani palcem nie kiwnęła. Uznałam to za zmęczenie — w końcu wesele, emocje.

Ale potem to zachowanie zaczęło się powtarzać. Spotkania stały się rzadsze i były zawsze z mojej inicjatywy. Nie naciskałam — rozumiałam: młode małżeństwo, niech się przyzwyczajają do siebie, urządzą. Ale chciałam przynajmniej raz w miesiącu widzieć syna.

Na urodziny kupiłam Adamowi prezent, zadzwoniłam — chciałam wpaść choćby na pięć minut, wręczyć go. Odpowiedział, iż nie świętują, bo nie mają pieniędzy. No cóż, rozumiem. Ale po pół godzinie zadzwoniła do mnie Ania i zimnym głosem powiedziała: „Chcemy pobyć sami, nie obrażaj się”. Pomyślałam — może szykuje jakiś romantyczny niespodziankę. Ale potem dowiedziałam się — mieli gości. Byli znajomi. Tylko mnie nie zaproszono. Nikt mi nic nie powiedział. Po prostu… zignorowano.

Poczułam się obca. Niepotrzebna. Zapomniana.

Minęło trochę czasu, znowu chciałam zajrzeć — akurat byłam w okolicy. Zadzwoniłam — Ania odpowiedziała, iż ich nie ma w domu. A potem Adam przypadkiem wspomniał, iż cały dzień byli w domu. Nie chciałam tego drążyć. Pomyślałam — może Ania ma trudny okres, może coś przeżywa. Albo po prostu „bawi się w synową” i wróci do normalnych relacji. Starałam się nie nastawiać syna przeciwko niej. Nie chciałam być tą teściową, o której opowiadają kawały.

Ale kroplą, która przepełniła czarę, było niedawne spotkanie. W sklepie, dosłownie twarzą w twarz z Anią. Jako osoba dobrze wychowana, przywitałam się. A ona… udawała, iż mnie nie zauważyła. Przeszła obok, jakbym była powietrzem. Stałam w osłupieniu. Naprawdę jestem jej aż tak obca, iż nie zasługuję choćby na proste „dzień dobry”?

Nie dzwoniłam do Adama. Nie skarżyłam się. Choć bardzo chciałam zadzwonić do Ani i zapytać — jaka jest moja wina? Dlaczego się odwróciłaś? Czym ci przeszkodziłam? Ale milczałam. Bo miałam jeszcze jakieś nadzieje, iż to nie jest na zawsze. Może ona jest w ciąży i po prostu hormony jej dają się we znaki. Albo, jak mówi się wśród ludzi, „wariatka”. A może… może po prostu taka jest. I całą swoją „uprzejmość” przed ślubem udawała, żeby się przypodobać. A teraz zdjęła maskę.

Nie wiem, czy warto z nią o tym rozmawiać bezpośrednio. Może faktycznie czas wszystko poukłada. Ale póki co, czuję się niepotrzebna. A to przeraża. Zwłaszcza, kiedy nie jesteś wrogiem, nie jesteś obca, a matką tego samego mężczyzny, którego ona nazywa mężem.

Powiedzcie, co myślicie — czy teściowa powinna mówić otwarcie, gdy odczuwa taki ból? Czy lepiej cierpieć i czekać, aż synowa sama wszystko zrozumie? Dlaczego Ania tak się zmieniła po ślubie? Gdzie jest ta dziewczyna, z której kiedyś szczerze się cieszyłam?…

Idź do oryginalnego materiału