Jak życie na wsi stało się nowym rozdziałem dla zmuszonej do wyprowadzki teściowej

twojacena.pl 19 godzin temu

Tak się złożyło, iż na stare lata zostałam sama. Nie z własnej woli, nie przez złośliwość losu — ale dlatego, iż moja synowa, ta, której kiedyś otworzyłam drzwi swojego domu, wyrzuciła mnie jak niepotrzebny starzyzny grat. Teraz mieszkam w pochylonym, nieodnowionym domu na głębokiej wsi. Bez kanalizacji, z piecem, który trzeba palić każdego ranka, z wychodkiem i wiadrami wody ze studni. Wszystko, co miałam, teraz należy do niej.

Nazywam się Halina Kowalska. Pochodzę z Łodzi. Mój syn Tomasz ma trzydzieści dwa lata. Ożenił się pięć lat temu. Ożenił, jak mi się wydawało, oślepiony. Przyprowadził do naszego domu jakąś Jolantę — dziewczynę z południa, bez mieszkania, bez zawodu, bez wstydu i sumienia. Syn był nią zachwycony, a ja — od pierwszych chwil czujna. Ale milczałam. Miałam nadzieję, iż to minie.

Po ślubie zaczęliśmy mieszkać we trójkę w moim dwupokojowym mieszkaniu. Oddałam im większy pokój, a sama przeprowadziłam się do malutkiej sypialni, gdzie choćby obrócić się nie było jak. Minęło zaledwie parę miesięcy, gdy Jolanta oznajmiła, iż jest w ciąży. Termin już był spory. Ale tu zagwozdka — Tomasz poznał ją dopiero miesiąc przed rzekomym poczęciem. Policzyłam. Nic się nie zgadzało.

— Urodziłam przed czasem — oświadczyła.
— Przed czasem? Z normalną wagą, bez komplikacji i choćby bez śladu wcześniactwa?

Milczałam. Syn uwierzył. A ja — nie. Już wtedy czułam: to nie jego dziecko. Ale co udowodnisz, skoro syn jest ślepy?

Na początku jeszcze udawała gospodynię — myła podłogi, gotowała. Potem przestała. Ja sama ciągnęłam cały dom. A potem zaczęło się to, co ostatecznie wszystko zniszczyło. Jolanta zażądała, żebym swoją emeryturę oddawała im „do wspólnego budżetu”. Bez wstydu, bez ogródek. Wprost.

— A ty jaki miałaś wkład, Jolanto? — spytałam. — Ani dnia nie przepracowałaś ani przed ślubem, ani po!

Tomasz zaczął jej bronić. Wymagał, żebym rozliczała się z każdej złotówki wydanej na siebie. Widać, Jolanta solidnie go obrobiła. Wiedziała o wszystkich dodatkach, emeryturach, zasiłkach. Wszystko miała na podsłuchu. Nie mogłam choćby kupić sobie leków bez wysłuchania wykładu.

W pewnym momencie moja cierpliwość pękła. Kupiłam sobie lodówkę i postawiłam ją w swoim pokoju. Przestałam dokładać się do jedzenia, przestałam płacić za wszystkich, rozdzieliłam rachunki. Nie byłam zobowiązana karmić leniwą i jej dziecko. Nie byłam — i koniec.

Wtedy Jolanta zrozumiała, iż tak po prostu mnie nie wykurzy. Pewnego dnia, gdy mnie nie było, przeszukała moje dokumenty. Znalazła papiery na mieszkanie. A tam — haczyk: po rozwodzie z ojcem Tomasza wykupiłam jego udział, ale wszystko zapisałam na syna. Wtedy myślałam — niech będzie jego, przecież mam tylko jego…

Jolanta była wniebowzięta. Groziła:

— Wynoś się stąd! Nie masz tu żadnych praw! Piśniesz Tomaszowi — rozwiódłabym się i zabrałam połowę mieszkania. Wtedy i ty, i on znaleźlibyście się na bruku!

Co mogłam odpowiedzieć? Rozumiałam, iż syn jest między młotem a kowadłem. Nie chciałam go rozdrapywać. Spakowałam rzeczy i wyjechałam do starego rodzinnego domu na wsi. Kiedyś kupiliśmy go z byłym, ale nigdy nie zdążyliśmy go doprowadzić do porządku. I teraz żyję w tym zapomnianym zakątku świata, gdzie zimą jest zimno, a latem tylko samotny dym z komina przypomina o moim istnieniu.

Tomaszowi powiedziałam, iż chcę spokoju, ciszy, przyrody. Nic nie podejrzewał. A Jolanta tylko się ucieszyła — jedno usta mniej. Teraz rzadko widuję syna. Przyjeżdżał w pierwszym roku parę razy, teraz — ani widu, ani słychu. I wiem — ona mu nie da. Nie pozwoli.

Żałuję tylko jednego — iż nie przepisałam mieszkania na siebie. Że uwierzyłam w miłość syna, w uczciwość synowej. A teraz jestem sama, bez dachu nad głową, bez rodziny, bez nadziei. Starość, która miała być w spokoju, stała się walką o przetrwanie.

Tak oto jedna kobieta — obca, ale wżarła się w dom — odebrała mi wszystko. Mieszkanie. Syna. Godność. I teraz co noc modlę się, by syn się ocknął. By zrozumiał, kogo wybrał. Ale boję się — będzie za późno…

Idź do oryginalnego materiału