Jakie chrzciny w restauracji? Przecież trzeba kupić prezent

polregion.pl 1 tydzień temu

„Henryku, jakie to chrzciny w restauracji? Trzeba jeszcze prezent kupić!” – powiedziałam mężowi, gdy dowiedziałam się, iż nasza córka urządza wystawne chrzciny dla swojego maleństwa. To opowieść o tym, jak próbowaliśmy zrozumieć, jak adekwatnie uczcić ten dzień, i dlaczego wywołało to tyle sporów.

**Zaproszenie na chrzciny**

Nasza córka, Kinga, urodziła córeczkę pół roku temu. Wnuczka, Zosia, to nasze pierwsze dziecko w rodzinie, i oboje z Henrykiem nie możemy się jej nachwalić. Gdy Kinga oznajmiła, iż planuje chrzściny, ucieszyłam się – to ważne wydarzenie i chciałam, by wszystko odbyło się tradycyjnie. ale potem dodała, iż chrzciny będą nie tylko w kościele z poczęstunkiem w domu, ale w restauracji, z tłumem gości, wodzirejem i fotografem. Zdziwiłam się: „Kingo, po co tak hucznie? To przecież nie wesele!”

Kinga wytłumaczyła, iż chce, by wszystko było piękne i pamiętne. Jej mąż, Tomasz, przyznał jej rację – to ich pierwsze dziecko i pragną świętować wyjątkowo. Nie sprzeciwiałaliśmy się, choć coś mnie gryzło. My z Henrykiem to ludzie prości – całe życie żyliśmy skromnie, a takie wydatki na chrzciny wydały nam się niepotrzebne.

**Dylemat z prezentem**

Najtrudniejsze zaczęło się, gdy pomyślałam o podarunku. Na chrzciny zwykle daje się coś znaczącego: srebrny krzyżyk, obrazek święty, pieniądze na przyszłość dziecka. Ale Kinga zasugerowała, iż w restauracji będą goście i „nie wypada przyjść z pustymi rękami”. Spytałam: „To znaczy, iż mamy dać pieniądze w kopercie?” Odpowiedziała wymijająco: „No… jak chcecie, ale wszyscy coś ofiarują”. Zastanawiałam się: sto złotych to za mało, a więcej z naszej emerytury nie wyciągniemy – oszczędności pochłonął remont dachu.

Henryk zaproponował, by w ogóle nie iść na przyjęcie. „Przyjdźmy następnego dnia, pogratulujemy Zosi w domu, damy coś od serca” – powiedział. Zgodziłam się – w domu będzie przytulniej, bez liczenia groszy. Postanowiliśmy kupić srebrny krzyżyk i piękną Biblię dla dzieci – prezent symboliczny, a zarazem szczery.

**Rozmowa z córką**

Gdy opowiedziałam Kindze o naszym pomyśle, obraziła się. „Mamo, jak to? Nie przyjdziecie na chrzciny? To istotny dzień dla Zosi, a wy odpuszczacie!” Próbowałam tłumaczyć, iż nie jesteśmy przeciwko uroczystości, tylko nie chcemy tego „restauracyjnego widowiska”. ale Kinga wzięła to za osobistą zniewagę. „Wszyscy dziadkowie będą, a wy się wyłaczacie?” – rzuciła. Zabolało mnie to. Oczywiście chcemy być częścią rodziny, ale czy musi to być koniecznie w restauracji?

Henryk był nieugięty: „Jeśli chcą wydać fortunę, ich sprawa – my wolelibyśmy spokojnie pobyć z wnuczką”. ale widząc rozgoryczenie Kingi, zaczęłam się wahać. Może rzeczywiście jesteśmy zbyt staroświeccy? Może powinniśmy się przełamać, choćby jeżeli nam to nie po drodze?

**Jak znaleźliśmy wyjście**

Ostatecznie znaleźliśmy kompromis. Poszliśmy z Henrykiem do kościoła na sam obrzęd chrztu – było wzruszająco i uroczyście. Zosia w białej sukience wyglądała jak aniołek. Na bankiet w restauracji nie poszliśmy, ale nazajutrz odwiedziliśmy Kingę i Tomasza w domu. Wręczyliśmy krzyżyk i Biblię, posiedzieliśmy z wnuczką, wypiliśmy herbatę. Kinga z początku miała żal, ale w końcu odpuściła, zwłaszcza gdy zobaczyła, jak Zosia się do nas garnie.

Zrozumiałam, iż tradycje są różne. Dla Kingi istotny był wystawny święt, dla nas z Henrykiem – zwykła bliskość. Ale choć minęło, zostało w sercu pytanie – czy teraz każda rodzinna uroczystość będzie wiązała się z takimi dylematami?

Czy mieliście podobnie? Jak godzicie swoje zasady z oczekiwaniami dzieci? A może my z Henrykiem faktycznie przesadzamy z tą naszą „skromnością”? Podzielcie się radą.

Idź do oryginalnego materiału