Zwyczajny lot, niezwykła lekcja
Leciałam zwykłym rejsowym samolotem. Nic nie zapowiadało, iż stanie się coś, co wryje mi się w pamięć mocniej niż niejedna podróż życia.
Kilka rzędów przede mną siedziała rodzina – matka, ojciec i chłopiec, który mógł mieć może pięć, sześć lat. Wiercił się, wychylał do przejścia, co chwilę zadawał pytania: "Kiedy wylądujemy?", "A dlaczego skrzydło się rusza?", "Czy będziemy lecieć przez chmury?".
Nie robił nic złego. Był po prostu dzieckiem, które jeszcze nie ma cierpliwości dorosłych, dla którego każda minuta to wieczność.
Patrzyłam na niego z czułością – miał w sobie ten rodzaj autentycznej ciekawości, który dorośli często tracą, a który w dziecku jest tak naturalny.
Słowa, które tną jak nóż
I nagle usłyszałam zdanie, które przerwało tę zwyczajną codzienność. Matka pochyliła się nad chłopcem i syknęła:
"Cicho bądź, bo zaraz oberwiesz".
Powiedziała to twardym głosem, wystarczająco głośno, żeby wszyscy w promieniu kilku rzędów to usłyszeli.
W jednej chwili cała ciekawość chłopca, jego ufność, jego niewinne pytania, zostały przykryte ostrym cieniem strachu. W tym jednym zdaniu zmieścił się lęk, upokorzenie i ostrzeżenie, iż miłość ma granice i warunki.
Ojciec, który odwrócił głowę
Jeszcze gorsze od samych słów było to, co zrobił ojciec. A raczej – czego nie zrobił. Siedział tuż obok, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, i choćby nie podniósł wzroku. Nie zaprotestował, nie próbował obronić syna, nie dotknął go, by dać mu choć odrobinę poczucia bezpieczeństwa.
Udawał, iż go to nie dotyczy. Ta obojętność była głośniejsza niż każde słowo – bo dziecko uczy się wtedy, iż nie ma sojusznika choćby w najbliższym człowieku.
Cisza w całej kabinie
I co najbardziej uderzające – nikt nie zareagował. Nie było płaczu, nie było awantury. Chłopiec natychmiast zamilkł, jakby nagle skurczył się w swoim fotelu i próbował zniknąć. A cała kabina – pełna dorosłych ludzi – zamarła.
Każdy słyszał, każdy widział, ale wszyscy udawaliśmy, iż to się nie wydarzyło. Stewardesa, która akurat przechodziła, też spuściła wzrok i poszła dalej. Ta cisza była wspólnym kłamstwem, w którym uczestniczyliśmy.
Patrzyłam na chłopca i wiedziałam, iż w tej chwili dostaje lekcję życia, której nie powinno się dostawać: iż jego pytania są kłopotem, iż za ciekawość dostaje groźbę, iż bezpieczniej jest nie istnieć niż być sobą.
Takie lekcje nie znikają. Wwiercają się w dorosłe życie – w momenty, gdy boisz się odezwać na spotkaniu, gdy dławi cię w gardle prośba o pomoc, gdy powstrzymujesz się przed zadaniem pytania, które naprawdę cię nurtuje.
Ale najtrudniejsza była świadomość, iż ja też wybrałam ciszę. Mogłam powiedzieć jedno zdanie: "Proszę tak nie mówić do dziecka". Mogłam spojrzeć tej kobiecie w oczy, dać chłopcu sygnał, iż ktoś jest po jego stronie. Ale nie zrobiłam nic. Wybrałam spokój lotu ponad spokój tego dziecka.
I do dziś myślę, iż właśnie tak wygląda współudział – nie zawsze brutalny, nie zawsze widoczny. Czasem to tylko milczenie, które boli równie mocno jak tamte słowa.