Ciepło jej, a płacimy my
— Ojej, Aniu, jak dobrze, iż cię spotkałam pod blokiem! To choćby nie będę musiała wchodzić na górę! — ledwo łapiąc oddech, wypaliła Antonina Kazimierzówna, teściowa Anny.
— Dzień dobry! — nieco zdezorientowana odpowiedziała Anna, spotykając teściową przed klatką.
Nie dało się powiedzieć, iż ich relacje były złe. Po prostu teściowa nie przepadała za wizytami u nich, bo całkowicie poświęciła się córce, Małgorzacie.
— Aniu, pożyczysz pięć stówek? Małgosia z Jasiem wybierają się do sanatorium. Raz to trzeba kupić, raz tamto. A ceny wszędzie pod niebiosa! Sam rozumiesz… — powiedziała teściowa, przewracając oczami i cmokając językiem.
Po raz kolejny Anna wewnętrznie zawrzała. W myślach już tysiąc razy powtarzała sobie: „Nie jestem waszym bankomatem!”. Powiedziałaby to i teściowej, i jej córce Małgosi. Wręcz w twarz, żeby raz na zawsze skończyć to wieczne żebractwo!
Ale nie odważyła się. Antonina Kazimierzówna to matka jej męża, Adama, babcia ich córeczki Oli. Powiedzieć — znaczyłoby narazić się na otwarty konflikt, zepsuć relacje, wprowadzić zamęt w rodzinę. Anna martwiła się o uczucia Adama, bo w razie awantury musiałby wybierać między żoną a matką. Tylko dlatego milczała. Ale jednocześnie wiedziała, iż nie może już dłużej ukrywać swojego oburzenia. Kobieta spojrzała na teściową, pełna sprzecznych uczuć, ale posłusznie sięgnęła do torby po portfel…
… Anna wracała z pracy w kiepskim nastroju. Kontrola, rewizorzy czepiali się każdego drobiazgu, a szef wściekał się na wszystkich. Przesiedziała dwie godziny dłużej, potem wpadła do sklepu, a teraz jeszcze trzeba ugotować obiad, odrobić lekcje z Olą, przygotować ubrania na jutro… Sprawy nie kończą się, nie starczyłoby czasu, by je wszystkie wymienić.
Zmęczona weszła po schodach, otworzyła kluczem mieszkanie.
— Mamo, cześć! Musimy zrobić projekt o ptakach na „przyrodę” na jutro. Pomożesz? — wybiegła na spotkanie dziewięcioletnia Ola, od razu „radując” mamę nowym zadaniem.
— Oczywiście, Olu. Zaraz się przebiorę, gwałtownie zrobię kolację i się tym zajmiemy.
Anna postawiła torby w kuchni, przeszła do pokoju.
— O, Aniu, choćby nie słyszałem, iż weszłaś. Coś nie w humorze, znowu coś w pracy? — zapytał mąż.
— Tak, kolejna kontrola. Jak zawsze! — machnęła ręką Anna.
— Słuchaj, przelałem matce pięć stówek. Prosili o wiosenną kurtkę dla Jasia.
— Adam, może już wystarczy tego finansowania?! W końcu Jasiek ma ojca, niech on go ubiera! Dlaczego ich problemy zawsze spadają na nas jak grom z jasnego nieba?! — zaczęła się burzyć Anna.
— Aniu, no co ty się tak unosz?! Przecież wiesz, jaka tam sytuacja…
— Jaka, Adam?! — kobieta ledwo powstrzymywała się, by nie krzyczeć.
— Gosia nie może znaleźć pracy, były nie płaci alimentów, mama oddaje im całą emeryturę… Naprawdę myślisz, iż coś nam ubędzie, jak kupimy chłopcu kurtkę? Ty pracujesz, ja też…
— Właśnie, Adam! Oboje pracujemy! Dlaczego mamy odmawiać czegoś własnemu dziecku, a dawać te pieniądze komuś innemu?! Wytłumacz mi to! — Anna poczuła, jak krew uderza jej do twarzy.
— Aniu, nie kłóćmy się o głupoty… Chodź, pomogę ci z kolacją.
Małgorzata była młodszą siostrą Adama. Pięć lat temu wyszła za „majętnego biznesmena” Darka.
— O, Gosia z Darkiem znowu lecą do Turcji! W takim luksusowym hotelu! A ty, Anka, całe dnie w swojej księgowości i co z tego masz?! — Antonina Kazimierzówna nie omieszkała pochwalić się, jak dobrze żyje jej córka.
A potem okazało się, iż „biznesmen” i jego żona nabrali kredytów na piękne życie. Pieniądze gwałtownie się skończyły, i zaczęło się…
Najpierw kłótnie, kto ile wziął i komu jest winien. Kiedy wyszło wszystko na jaw, mieli już poważne zaległości. Telefony z banków, groźby, pozwy. Darek rozwiązał swój problem po swojemu — po prostu zniknął. Mówili, iż wyjechał na Mazury.
A „żona biznesmena” została sama z długami i małym dzieckiem. Część emerytury Antonina Kazimierzówna przeznaczała na spłatę kredytów ukochanej córki. Reszta musiała starczyć na miesiąc — dla niej samej, Małgosi i małego Jasia. Trzeba tłumaczyć, iż tych pieniędzy nigdy nie starczało?
Wtedy Anna i Adam po raz pierwszy zgodzili się pomóc. Dopóki Jasio był mały, płacili za ich rachunki, dokładali do jedzenia. Ale za każdym razem potrzebowali coraz więcej.
— No bo co wy chcecie, ceny rosną jak na drożdżach… — tłumaczyła teściowa, przychodząc po kolejną „pomoc”.
Anna i Adam pomagali, odmawiając sobie wielu rzeczy. Rozumowali sprawiedliwie — rodzina w tarapatach, nie można ich zostawić.
Pierwszy raz Anna się zbuntowała, gdy zobaczyła Małgosię popijającą kawę z ciastkiem w kawiarni.
— Gosia, co ty tutaj robisz? — zapytała zszokowana Anna, wchodząc z koleżankami na lunch.
— No jak to? Wracałam z galerii, postanowiłam coś zjeść. I co?! — spokojnie odpowiedziała Gosia.
— Gosiu, my wam dajemy pieniądze, a ty siedzisz w kawiarni!
— I co z tego? Będziesz mi teraz wypominać te grosze?! Ty możesz sobie pozwolić, a ja nie?! — warknęła Gosia, nadymając usta.
Wieczorem Antonina Kazimierzówna obrzuciła Annę gradem oskarżeń. Nazwała ją niewdzięczną, skąpą, oskarżyła o rozbijanie rodziny i dręczenie biednej dziewczyny z „niezaleczoną traumą po rozwodzie”.
— Antonino Kazimierzówno, nie mam nic przeciwko kawiarni! Niech tylko znajdzie pracę, a potem niech jeździ na bankiety! — tłumaczyła Anna.
— Mamo, Anna ma rację. Niech Gosia pomyśli o pracy. Jasio jest już duży, może chodzić do przedszkola.
— Co?! Do przedszkola?! Oszalałeś z tą swoją skąpstwą! Chłopiec wciąż choruje! Co, obce baby mają się nim zajmować?! — rozszlochała się teściowa.
— Przecież wszystkie dzieci chodzą! NaszaOla chciała kiedyś w prezencie małego króliczka, ale Anna odmówiła, bo „nie stać nas na zachcianki”, a tego samego dnia Gosia kupiła Jasiowi psa rasowego za pieniądze, które „wypłakała” u brata.