„Już nigdy nie weźmiesz go na ręce i nigdy więcej nie zobaczysz swojego wnuka!” — historia jednej teściowej, która zniszczyła rodzinę
Każda kobieta ma inny sposób układania relacji z teściową. Jednym się udaje — są ciepłe i pełne szacunku, inni tkwią w niechęci, ale jakoś wytrzymują. Są jednak historie, w które trudno uwierzyć, dopóki samemu nie trafi się do takiego piekła. Tak było z moją przyjaciółką Kingą, której życie zamieniło się w niekończącą się walkę z kobietą, która dzień po dniu zatruwała jej istnienie.
Gdy Kinga poznała Jacka, miała zaledwie dwadzieścia jeden lat. On był starszy, miał za sobą nieudane małżeństwo i wychowywał dwójkę dzieci z poprzedniego związku. Pomimo różnicy wieku i doświadczeń, między nimi buchnęło prawdziwe uczucie. Wydawało im się, iż dadzą radę pokonać wszystko — zarówno przeszłość, jak i opinie innych. Jednak na jedno nie byli w stanie poradzić — matkę Jacka, Halinę Januszewską.
Od pierwszego dnia ta kobieta nie kryła niechęci. Drażniło ją wszystko: wiek Kingi, jej prostota, sposób mówienia, potrzeba miłości. Teściowa robiła drobne podłości, gasiła uśmiech na twarzach — jakby celowo szukała pretekstu, by dokuczyć. Kinga starała się dostosować, wierzyła, iż zyska jej sympatię. Była w błędzie.
Najpierw Halina Januszewska przyniosła do ich mieszkania szczeniaka, doskonale wiedząc, iż Kinga ma alergię i iż w domu jest już kot i stary pies. Mieszkanie zamieniło się w cyrk pełen zazdrości i walk między zwierzakami. Potem teściowa zaczęła wynosić „zbędne” rzeczy, w tym książki, gitarę, a choćby osobiste prezenty Kingi, tłumacząc, iż „z niemowlakiem nie ma czasu w muzykę i czytanie”. Najgorsza była jednak jej reakcja na ciążę.
Gdy Kinga musiała leżeć na zwolnieniu, Halina Januszewa została w domu i rządziła jak u siebie. Pocięła pościel ślubną na szmaty, wyrzuciła część ubrań. Ciężarna dziewczyna czuła się jak intruz we własnym domu — było jej boleśnie, strasznie i źle. Ale najgorsze miało dopiero nadejść.
Pod koniec ciąży postanowili skończyć remont. Jacek poprosił o pomoc matkę. Ta przyszła i od razu zażądała, by Kinga — w ósmym miesiącu — bieliła sufity. Gdy Kinga uprzejmie odmówiła, tłumacząc się stanem, Halina Januszewska parsknęła:
— Dawniej baby rodziły w polu i pracowały z grabiami, a ty się mazgaisz, tylko byle się wymigać.
Jacek milczał. A w tym milczeniu było więcej bólu niż w każdym słowie.
Po porodzie Kinga wróciła do domu z zupełnie innym sercem. Czuła, iż jest obca. A gdy w kocyku od teściowej znalazła ukryte igły — zamarła z przerażenia. Pokazała to mężowi, ale on tylko wzruszył ramionami: „Wydaje ci się”. Kinga nie wytrzymała — wrzuciła kocyk do pieca i patrzyła, jak płoną jej strach, wiara i cierpliwość.
Minęło parę tygodni. Plecy bolały niemiłosiernie, dziecko trzeba było zanieść do przychodni. Pomocy nie było. Nikogo. Wtedy Jacek wezwał matkę. Ta przyjechała z miną męczennicy. Całą drogę do przychodni teściowa nie przestawała: krytykowała, wypominała, rzucała jadowite uwagi. „Słaba z ciebie kobieta, Kinga. Syn mógł znaleźć twardszą i mądrzejszą. Tobie tylko marudzić i leżeć”.
Kinga milczała. Ściskała pięści. Myślała tylko o tym, by dziecko było zdrowe.
W drodze powrotnej Halina Januszewska, nie czekając na zielone światło, z niemowlakiem na rękach wbiegła na jezdnię. Samochody zahamowały z piskiem, ktoś klął, ktoś wrzeszczał, a Kinga stała na chodniku i drżała z przerażenia.
I wtedy coś w niej pękło.
Na środku ulicy, nie powstrzymując łez ani krzyku, wrzasnęła:
— Prawie zabiłaś moje dziecko! Zatruwasz mi życie od pierwszego dnia! Zapamiętaj, Halino Januszewska, już go więcej nie zobaczysz. Nie weźmiesz na ręce. Nigdy! Jesteś dla mnie obca. I mam gdzieś, iż jesteś jego babcią!
A potem dodała to, co nosiła w sobie od miesięcy:
— Może naprawdę chciałaś, żebym nie wróciła ze szpitala? Może te igły w kocyku nie były przypadkiem? A może rzucałaś jakieś złe uroki? Żebym zniknęła, tak jak tamta żona zniknęła z waszego życia?!
Halina Januszewska milczała. A Kinga odwróciła się i odeszła.
Po kilku miesiącach małżeństwo się rozpadło. Jacek nigdy nie stanął po którejś stronie. W milczeniu wspierał matkę, ignorując cierpienie tej, którą przysięgał chronić. Kinga spakowała rzeczy i wyszła z dzieckiem, zabierając ze sobą to, co najważniejsze — godność i syna, który zasługuje na miłość, a nie na życie w cieniu toksycznej babki.
Teraz żyje sama. Pracuje. Wynajmuje mieszkanie. Wychowuje malucha. I mimo wszystkich trudności mówi: „Wybrałam wolność. Wybrałam zdrowie — swoje i syna. Już nie będę żyć w strachu. Ani o siebie, ani o niego”.
A ty? Wybaczyłabyś taką teściową? Czy też postawiłabyś kropkę?