„Więcej już nie tylko go nie weźmiesz w ręce, ale nigdy nie zobaczysz swojego wnuka!” — historia jednej teściowej, która zniszczyła rodzinę
Każda kobieta ma inne relacje z teściową. Jedne są ciepłe i pełne szacunku, inne tylko tolerowane. Ale zdarzają się historie, w które trudno uwierzyć, dopóki samemu nie trafi się do takiego piekła. Tak było z moją przyjaciółką Jadwigą, której życie zamieniło się w niekończącą się walkę z kobietą, która dzień po dniu powoli zatruwała jej istnienie.
Gdy Jadwiga poznała Marka, miała zaledwie dwadzieścia jeden lat. Był starszy, już po nieudanym małżeństwie i wychowywał dwoje dzieci z poprzedniego związku. Mimo różnicy wieku i doświadczeń, między nimi wybuchło prawdziwe uczucie. Wydawało im się, iż przetrwają wszystko — zarówno cień przeszłości, jak i osądy otoczenia. Ale jednej przeszkody nie udało im się pokonać — matki Marka, Barbary.
Przez pierwszy dzień ta kobieta nie kryła niechęci. Drażniło ją wszystko: wiek Jadwigi, jej prostota, sposób mówienia, pragnienie miłości. Teściowa robiła drobne złośliwości, zrywała maskę uśmiechu — jakby celowo szukała punktów, by ją urazić. Jadwiga starała się dostosować, wierząc, iż zyska jej przychylność. Myliła się.
Najpierw Barbara przyniosła do ich wspólnego domu kociaka, doskonale wiedząc, iż Jadwiga ma alergię i iż mieszka tam już starszy kot i pies. Dom zmienił się w cyrk pełen zazdrosnych zwierząt. Potem teściowa zaczęła wynosić z mieszkania „niepotrzebne” rzeczy, w tym książki, gitarę, a choćby osobiste prezenty Jadwigi, tłumacząc, iż „z niemowlakiem nie ma czasu w muzykę i czytanie”. Najgorsze jednak było jej zachowanie, gdy Jadwiga zaszła w ciążę.
Gdy Jadwiga musiała leżeć na przechowaniu, Barbara została w domu i rządziła jak u siebie. Pocięła pościel ślubną na szmaty, wyrzuciła część ubrań. Ciężarna dziewczyna czuła się jak intruz we własnym domu. Ale najgorsze dopiero miało nadejść.
Pod koniec ciąży zdecydowali się dokończyć remont. Marek poprosił o pomoc matkę. Ta przyszła i od razu zażądała, by Jadwiga — w ósmym miesiącu — bieliła sufity. Gdy Jadwiga grzecznie odmówiła, powołując się na stan zdrowia, Barbara parsknęła:
— Dawniej baby rodziły w polu i pracowały z widłami, a ty delikatna panno, tylko byle się wymigać.
Marek milczał. A w tym milczeniu był cios silniejszy niż słowa.
Po porodzie Jadwiga wróciła do domu z innym sercem. Czuła się obco. A gdy w kocyku podarowanym przez teściową znalazła schowane igły — serce ścisnął strach. Pokazała to mężowi, ale ten tylko powiedział, iż „jej się wydaje”. Jadwiga nie wytrzymała — rzuciła kocyk do pieca i patrzyła, jak płonie jej strach, wiara i cierpliwość.
Minęło kilka tygodni. Plecy bolały nie do zniesienia, trzeba było nieść dziecko do przychodni. Pomocy nie było. Nikogo. Wtedy Marek wezwał matkę. Ta przyjechała z miną męczennicy. Całą drogę do szpitala teściowa nie przestawała: krytykowała, wyrzucała, rzucała jadem. „Jesteś słaba, Jadwiga. Syn mógł znaleźć kobietę twardszą i mądrzejszą. Tobie tylko leżeć i jęczeć”.
Jadwiga milczała. Ściskała pięści. Myślała tylko o tym, by dziecko zostało zbadane.
W drodze powrotnej Barbara, nie czekając na zielone światło, z niemowlęciem na rękach ruszyła na czerwonym. Samochody pisnęły hamulcami, ktoś klął, ktoś krzyczał, a Jadwiga stała na chodniku i zamarła z przerażenia.
I wtedy wszystko się urwało.
Na ulicy, nie powstrzymując łez ani głosu, krzyknęła:
— Prawie zabiłaś moje dziecko! Trujesz mi życie od pierwszego dnia! Zapamiętaj, Barbaro, więcej go nie zobaczysz. Nie weźmiesz go na ręce. Nigdy! Jesteś mi obca. Mam gdzieś, iż jesteś jego babcią!
A potem dodała to, co nosiła w sobie miesiącami:
— Może naprawdę chciałaś, żebym nie wróciła ze szpitala? Może igły w kocyku to nie przypadek? A może rzucałaś uroki? Chciałaś, żebym zniknęła, tak jak wasza poprzednia żona?!
Barbara milczała. A Jadwiga odwróciła się i odeszła.
Kilka miesięcy później małżeństwo się rozpadło. Marek nigdy nie wybrał strony. Dalej w milczeniu wspierał matkę, ignorując ból tej, którą przysiągł chronić. Jadwiga spakowała rzeczy i wyszła z dzieckiem, zabierając ze sobą to, co najważniejsze — godność i syna, który zasługuje, by dorastać w miłości, a nie w cieniu toksycznej babki.
Teraz żyje sama. Pracuje. Wynajmuje mieszkanie. Wychowuje dziecko. I pomimo wszystkich prób mówi: „Wybrałam wolność. Wybrałam zdrowie — swoje i mojego syna. Nie będę już żyć w strachu. Ani za siebie, ani za niego”.
A ty wybaczyłabyś taką teściową? Czy też postawiłabyś kropkę?