„Więcej go już nie tylko nie weźmiesz na ręce, ale nigdy nie zobaczysz swojego wnuka!” — historia jednej teściowej, która zniszczyła rodzinę
Relacje każdej kobiety z teściową układają się inaczej. Jedne są ciepłe i pełne szacunku, inne — ledwie tolerowane. Bywają jednak historie, w które trudno uwierzyć, dopóki samemu nie doświadczy się takiego piekła. Tak było w przypadku mojej przyjaciółki Wioli, której życie zamieniło się w niekończącą się walkę z kobietą, dzień po dniu zatruwającą jej egzystencję.
Gdy Wiola poznała Krzysztofa, miała zaledwie dwadzieścia jeden lat. Był starszy, miał za sobą nieudane małżeństwo i wychowywał dwójkę dzieci z pierwszą żoną. Mimo różnicy wieku i życiowych doświadczeń, między nimi buchnęła prawdziwa miłość. Wydawało im się, iż przetrwają wszystko — zarówno ciężar przeszłości, jak i opinie innych. Jednak jednej przeszkody nie udało im się pokonać — matki Krzysztofa, Bronisławy.
Od pierwszego dnia ta kobieta nie kryła niechęci. Drażniło ją wszystko: młodość Wioli, jej prostota, sposób mówienia, pragnienie miłości. Teściowa robiła drobne podłości, zrzucała maskę uprzejmości — jakby celowo szukała pretekstu, by ją ukłuć. Wiola starała się dostosować, wierzyła, iż zyska jej życzliwość. Myliła się.
Najpierw Bronisława przyniosła do ich wspólnego domu kociaka, doskonale wiedząc, iż Wiola ma alergię i iż mieszka z nimi już dorosły kot i pies. Dom zamienił się w cyrk pełen zazdrosnych zwierząt. Potem teściowa zaczęła wynosić z mieszkania „zbędne” rzeczy, w tym książki, gitarę, a choćby osobiste prezenty Wioli, tłumacząc, iż „z niemowlakiem nie będzie czasu w głupoty”. Najgorsza była jednak jej reakcja na ciążę.
Gdy Wiola trafiła na oddział patologii ciąży, Bronisława została w domu i rządziła jak u siebie. Pocięła poślubną pościel na szmaty, wyrzuciła część ubrań. Ciężarnej dziewczynie było przykro, strasznie i smutno — czuła się obco we własnym mieszkaniu. ale najgorsze dopiero miało nadejść.
Pod koniec ciąży postanowili dokończyć remont. Krzysztof poprosił matkę o pomoc. Ta przyszła i od razu zażądała, by Wiola — w ósmym miesiącu — bieliła sufity. Gdy Wiola grzecznie odmówiła, powołując się na swój stan, Bronisława prychnęła:
— Dawniej baby rodziły w polu i pracowały z grabiami, a ty delikatnisia, żeby się tylko wymigać.
Krzysztof milczał. To milczenie bolało bardziej niż słowa.
Po porodzie Wiola wracała do domu z zupełnie innym sercem. Czuła się tam obco. A gdy w kocyku od teściowej znalazła ukryte igły — zamarła z przerażenia. Pokazała to mężowi, ale on tylko stwierdził, iż „jej się wydaje”. Wiola nie wytrzymała — wrzuciła koc do pieca i patrzyła, jak płonie jej strach, wiara i cierpliwość.
Minęło kilka tygodni. Plecy bolały nie do zniesienia, dziecko trzeba było zanieść do przychodni. Pomocy nie było. Nikogo. Wtedy Krzysztof wezwał matkę. Ta przyjechała z miną męczennicy. Całą drogę do lekarza teściowa nie przestawała: krytykowała, wypominała, rzucała złośliwości. „Słaba z ciebie kobieta, Wiola. Syn mógł znaleźć twardszą i mądrzejszą. Tobie by tylko leżeć i marudzić”.
Wiola milczała. Ściskała pięści. Myślała tylko o tym, by dziecko zostało przebadane.
W drodze powrotnej Bronisława, nie czekając na zielone światło, z niemowlakiem na rękach ruszyła przez jezdnię na czerwonym. Samochody zatrzaskiwały hamulce, ktoś trąbił, ktoś krzyczał przekleństwa, a Wiola stała na chodniku, sparaliżowana strachem.
I wtedy pękła.
Na środku ulicy, nie hamując już łez ani głosu, krzyknęła:
— Prawie zabiłaś moje dziecko! Trujesz mi życie od pierwszego dnia! Zapamiętaj, Bronisławo, więcej go nie zobaczysz. Nie weźmiesz na ręce. Nigdy! Jesteś dla mnie obca. I mam gdzieś, iż jesteś jego babcią!
A potem dodała to, co nosiła w sobie od miesięcy:
— Może naprawdę chciałaś, żebym nie wróciła ze szpitala? Może te igły w kocyku to nie przypadek? A może rzucałaś jakieś uroki? Chciałaś, żebym zniknęła, tak jak zniknęła twoja poprzednia synowa?!
Bronisława milczała. A Wiola odwróciła się i odeszła.
Kilka miesięcy później małżeństwo się rozpadło. Krzysztof nigdy nie potrafił wybrać strony. Wciąż milcząco wspierał matkę, ignorując ból kobiety, którą przysięgał chronić. Wiola spakowała rzeczy i wyszła z dzieckiem, zabierając ze sobą to, co najważniejsze — godność i syna, który zasługuje, by dorastać w miłości, a nie w cieniu toksycznej babci.
Teraz żyje sama. Pracuje. Wynajmuje mieszkanie. Wychowuje malucha. I mimo wszystkich trudności mówi: „Wybrałam wolność. Wybrałam zdrowie — swoje i mojego syna. Nie będę już żyć w strachu. Ani o siebie, ani o niego”.
A wy wybaczyliście by takiej teściowej? Czy też postawilibyście kropkę?