Już w myślach spakowałam torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami, aby uciec z dzieckiem od męża i jego rodziców z tej wioski.

newsempire24.com 2 dni temu

Już w myślach spakowałam torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami, żeby uciec z dzieckiem od męża i jego rodziców z tej wsi. Nie, nie zamierzam poświęcać życia ich kozom, krowom i niekończącym się rabatkom. Uważają, iż skoro wyszłam za Krzysztofa, to automatycznie zgodziłam się na rolę darmowej robotnicy w ich gospodarstwie. Ale ja tak nie myślę. To nie jest moje życie i nie chcę, żeby mój syn dorastał w tym zabagnieniu, gdzie jedyną rozrywką jest dyskusja o tym, ile mleka dała krowa Białka.

Kiedy tu przyjechałam po ślubie, wydawało się, iż nie jest tak źle. Krzysztof był troskliwy, jego rodzice, Wanda Józefowa i jej mąż, wyglądali na dobrodusznych. Wieś wyglądała malowniczo: zielone pola, świeże powietrze, cisza. Myślałam nawet, iż się przyzwyczaję. Ale rzeczywistość gwałtownie zweryfikowała moje oczekiwania. Tydzień po przeprowadzce Wanda Józefowa wręczyła mi wiadro i kazała doić kozy. „Teraz jesteś nasza, Danuta, trzeba pomagać!” — powiedziała z uśmiechem, od którego do dziś mam ciarki. Ja, dziewczyna z miasta, która w życiu nie trzymała nic cięższego niż laptop, miałam nauczyć się doić kozy w jeden wieczór. To był mój pierwszy dzwonek.

Krzysztof, jak się okazało, wcale nie zamierzał mnie bronić. „Mama ma rację, na wsi wszyscy pracują” — powiedział on, gdy próbowałam zaprotestować. I tak zaczęło się moje nowe życie: pobudka o piątej rano, karmienie zwierząt, pielenie rabat, sprzątanie w domu, gotowanie dla całej rodziny. Czułam się nie jak żona, a jak służąca. A jeżeli odważyłam się poprosić o dzień wolny, Wanda Józefowa przewracała oczami i zaczynała swoje wykłady: „Za naszych czasów kobiety harowały od rana do nocy i nikt nie narzekał!” Krzysztof milczał, jakby to w ogóle go nie dotyczyło.

Mój syn, który ma zaledwie trzy lata, stał się dla mnie jedyną jasną stroną tej sytuacji. Patrzę na niego i wiem, iż nie chcę, żeby tu dorastał, gdzie jego przyszłość to albo praca w gospodarstwie, albo wyprowadzka do miasta, gdzie będzie obcy. Chcę, żeby chodził do dobrego przedszkola, uczył się, podróżował, widział świat. A tutaj? choćby porządnego internetu nie ma, żeby ściągnąć mu bajki. Gdy Wanda Józefowa usłyszała, iż chcę zapisać syna na kurs rysunku w pobliskiej wsi, tylko prychnęła: „Po co mu to? Niech lepiej uczy się doić krowę, przyda się!”

Próbowałam rozmawiać z Krzysztofem. Tłumaczyłam, iż tu się duszę, iż to nie jest życie, o którym marzyłam. Ale on tylko wzruszał ramionami: „Wszyscy tak żyją, Danuta. Czego ty chcesz?” A niedawno dowiedziałam się, iż Wanda Józefowa już planuje rozbudowę obory i kupno kolejnej krowy. I oczywiście cała praca znowu spadnie na mnie. To była ostatnia kropla.

Zaczęłam po cichu odkładać pieniądze. Niewiele, ale na bilet do miasta starczy. Mam przyjaciółkę w województwie, obiecała pomóc z mieszkaniem i pracą. Wyobrażam sobie, jak z synem wsiadamy do autobusu, zostawiając za sobą tę wieś, kozy, krowy i nieustanne pretensje Wandy Józefowej. Marzę o małym mieszkaniu, gdzie będzie tylko nasz spokój, gdzie będę mogła pracować, a mój syn będzie dorastał w normalnych warunkach. Chcę znów czuć się człowiekiem, a nie maszyną do pracy.

Oczywiście, boję się. Nie wiem, jak potoczy się moje życie w mieście. Czy znajdę pracę? Czy wystarczy pieniędzy? Ale wiem jedno — nie mogę tu zostać. Za każdym razem, gdy widzę, jak mój syn bawi się na podwórku, myślę, iż zasługuje na więcej. Ja też. Nie chcę, żeby widział, jak jego matka ugina się pod tym ciężarem, jak traci siebie dla cudzych oczekiwań.

Wanda Józefowa niedawno powiedziała, iż jestem „zbyt miejska” i nigdy nie będę tu swoja. Wiecie co? Ma rację. Nie chcę być tu swoja. Chcę być sobą — Danutą, która marzyła o karierze, podróżach, szczęśliwej rodzinie. I zrobię wszystko, żeby odzyskać to życie. choćby jeżeli będę musiała spakować torbę i wyjechać z dzieckiem tam, gdzie nikt nie zmusi nas do dojenia krów.

Idź do oryginalnego materiału