Rodzinne pęknięcie: jak choroba teściowej przerodziła się w dramat
W przytulnym mieszkaniu w centrum Poznania panowała napięta cisza, przerywana jedynie skrzypieniem balkonika i dziecięcymi głosami. Zima tego roku była wyjątkowo sroga, ale dla rodziny Jolanty i Krzysztofa stała się prawdziwą próbą. Ich teściowa, Zofia Janicka, złamała nogę w lutym, poślizgnąwszy się na oblodzonym chodniku. Złamanie okazało się poważne, kości zrastały się wolno, a kobieta, przyzwyczajona do samodzielności, nagle znalazła się przywiązana do balkonika. Poruszała się zaledwie na kilka kroków — do łazienki i z powrotem, i to z wielkim trudem. Krzysztof i Jolanta bez namysłu postanowili przyjąć ją pod swój dach. Krzysztof zajął się wożeniem matki do lekarzy, a Jolanta przejęła wszystkie domowe obowiązki: gotowanie, pranie, sprzątanie, opieka nad teściową. Nikt się jednak nie spodziewał, iż tymczasowe schronienie przerodzi się w rodzinną tragedię, która rozłupała ich dom na dwoje.
Latem rodzina zwykle wyjeżdżała do swojego letniego domku pod Poznaniem — przestronnego, z dużym ogrodem, gdzie ich dzieci, dziesięcioletni Tomek i siedmioletnia Hania, biegały z przyjaciółmi, oddychały powiewem wiatru i cieszyły się swobodą. Tego roku z powodu kwarantanny wyjechali wcześniej, w maju, i oczywiście zabrali ze sobą Zofię. Dla niej przygotowali pokój na parterze, postawili telewizor, przynieśli tablet, wgrali filmy. Gdy pogoda pozwalała, Jolanta wyprowadzała teściową na taras, otulając ją kocem. Krzysztof wciąż woził matkę na rehabilitację, nie opuszczając ani jednej wizyty u lekarza. Wydawało się, iż wszystko idzie zgodnie z planem, ale burza już się zbierała.
Zofia zawsze była dobrą kobietą. Z Jolantą żyły w zgodzie, choć bez szczególnej zażyłości. Teściowa nie raz pomagała: pilnowała Tomka, gdy Jolanta leżała w szpitalu z Hanią, odbierała go z przedszkola, gdy młodsza córka trafiła na oddział. Nigdy nie odmówiła wsparcia, ale rodzina też nie nadużywała jej cierpliwości — mieli nianię, a dzieci z czasem stały się bardziej samodzielne. Ostatnie lata Zofia spędziła na uboczu ich życia, bo pojawiła się nowa troska — wnuczka Kasia, córka jej młodszej córki, Beaty. Dziewczynka miała cztery lata i mieszkała z matką niedaleko babci. Ale ani Beata, ani jej rodzina nie próbowali choćby pomóc Zofii po złamaniu. Beata tylko wzdychała, narzekając, iż „nikt jej nie pomaga” z dzieckiem, i udawała, iż ledwo sobie radzi.
Jolanta wiedziała, iż teściowa bardziej kocha córkę. Zofia zapisała Beacie mieszkanie w testamencie, a gdy tylko mogła, podrzucała jej pieniądze. Krzysztofowi zaś, jak mawiała, „nic nie było potrzebne” — on sam dobrze zarabiał, kupili dom, a synowałka miała własne mieszkanie jeszcze przed ślubem. A Beata, według teściowej, „ciągle biedowała”. Rzeczywiście, nie wiodło się jej najlepiej: Kasia urodziła się z problemami zdrowotnymi, mąż nie miał stałej pracy, a sama Beata nie chciała wracać z urlopu macierzyńskiego, tłumacząc, iż córka nie może chodzić do przedszkola z powodu słabych płuc. ŻyłW końcu Krzysztof stanął przed najtrudniejszą decyzją swgo życia: wyrzucić własną matkę z domu czy pozwolić, by jego małżeństwo rozpadło się pod ciężarem jej uprzedzeń i bezgranicznego przywiązania do Beaty.