“Słyszałaś nie to, co powinnaś”: gdy miłość przechodzi przez zdradę i przebaczenie
Jadwiga przygotowywała się do tego dnia jak do święta. Wybrała nową sukienkę, upiekła ulubione ciasto męża – to właśnie, z wiśniami i kruszonką, od którego Jan zawsze mruczał z zadowolenia. Kupiła bukiet – delikatne, kremowe róże – i wyjechała wcześniej. Dziś Wanda Stanisławowa, teściowa, zaprosiła ich w gości. Dzień Matki, wszystko miało być idealne.
Jan, jak mówił, miał być na ważnym spotkaniu. Dlatego gdy Jadwiga podjechała pod znaną betonową pięciopiętrowkę w Poznaniu i zobaczyła pod blokiem jego samochód, w piersi ścisnęło ją dziwne uczucie.
— Dziwne… — szepnęła.
Postanowiła zrobić niespodziankę. Wyjęła klucz, cicho przekręciła go w zamku. Zdjęła buty, weszła boso do przedpokoju, wstrzymując oddech. Z kuchni dochodziły głosy. Chciała zawołać – ale zamarła. Mówili o niej. Teściowa i Jan.
— Janku, no posłuchaj… — Wanda Stanisławowa mówiła stanowczo. — To małżeństwo to błąd. Milczałam. Ale dłużej nie mogę. Ona nie jest dla ciebie. Ani pochodzenia, ani posagu. Ani wychowania, ani rozumu.
— Mamo…
— Co tam mamo?! Ta jej nienaturalna mina, wciąż buja w obłokach. Ani stylu, ani smaku. Ani głowy. Pisze coś tam, jakby to była praca. Kim ona jest? Poetką? Będziesz dzieci karmił wierszami?
— Mamo, przestań… — głos Jana drżał.
— A ty spojrzyj na Kingę – córkę Marii Kazimiery. Wychowana, wykształcona, piękna, własne mieszkanie, rodzice z pieniędzmi. A ta twoja… Co ci dała, oprócz tego wiecznie głodnego spojrzenia?
Jadwidze zrobiło się zimno w środku. Oparła się o ścianę. Słowa biły ją po sercu jak baty. „Nic nie warta. Przechera. Bez przyszłości”.
— Ona jest dobra… — próbował bronić żony Jan — ja ją kocham…
— Miłość, miłość… Pomyśl o przyszłości. O dzieciach. Będziesz ją utrzymywał do końca życia? Ona nic nie potrafi, choćby ubrać się jak człowiek.
Jadwiga nie wytrzymała. Odwróciła się, cicho wyszła i, nie patrząc, poszła przed siebie. Zimny jesienny wiatr smagał twarz, łzy płynęły same. W głowie wirowały słowa: „nie pasujesz… bez stylu… nie umiesz…”.
Wieczór. Siedziała w kawiarni, wpatrzona w filiżankę z zimną kawą. Zadzwoniła do Jana:
— Nie przyjdę. Byłam pod waszym mieszkaniem. Wszystko słyszałam.
— C-co?! — zbił się z tropu.
— Wszystko. Że nie jestem dla ciebie. Że jestem niemrawa. Że nie zasługuję choćby na twoje nazwisko.
Milczenie.
— Jadziu… No przecież mama… ona się po prostu martwi…
— O ciebie, czy o swoją dumę?
Rozłączyła się. Wróciła do domu późno. W milczeniu przeszła do sypialni. Jan próbował tłumaczyć, usprawiedliwiać matkę, ale Jadwiga nie chciała słuchać.
Następne dni były zimne – jak ulica. Unikała męża, żyła jak we mgle. Aż pewnego ranka, gdy parzyła ulubioną kawę, nagle poczuła wstręt. Zawróciło jej się w głowie. Spóźnienie, dziwne zmęczenie…
Kupiła test. Dwie kreski.
Ciąża.
Ta, o której marzyła. ale teraz – to był cios.
— Jestem w ciąży — powiedziała wieczorem.
Jan zbladł, potem się uśmiechnął:
— Naprawdę? To cud!
— Naprawdę. Tylko nie jestem pewna… czy chcę ją urodzić. Z twoją mamą… z tym, co mówiła…
Podszedł, objął ją.
— Nie jesteś sama. Będziemy rodziną. Prawdziwą. Mama – nie wieczna. A dziecko – to nasze. Jestem przy tobie.
Następnego dnia pojechali do Wandy Stanisławowej.
— Mamo… — zaczął Jan, trzymając żonę za rękę. — Będziemy mieli dziecko.
Kobieta zastygła. Potem w jej oczach zabłysło: łzy czy światło.
— Wy… na serio? Boże… Zostanę babcią?!
Podeszła do Jadwigi, przytuliła ją. Ciepło, szczerze.
— Wybacz mi, córeczko. Zrobiłam ci wiele krzywdy. Głupia jestem, stara. Ale to cud. Urodzisz nam aniołka.
W kuchni zagotował się czajnik. Zaczęło się zamieszanie.
Jadwiga i Jan wymienili spojrzenia. I po raz pierwszy od dawna – uśmiechnęli się. Być może teraz wszystko dopiero się zaczyna…