Kiedy przynieśli go na izbę przyjęć szpitala, od razu było jasne, iż to ofiara utonięcia…

twojacena.pl 3 godzin temu

Kiedy wprowadzono mnie do przyjęciowego pokoju szpitalnego, od razu wyczułem, iż to miejsce nie jest zwykłym oddziałem Był luty. Na dworze nie leżał śnieg, ale niebo przygniatało szarymi chmurami ciężar mojego przybycia. Nagle w podwórzu rozbrzmiał ryk syreny nadjeżdżającej karetki ratunkowej.

Chyba przywieziono kogoś ciężkiego, skoro tak hałasują mruknął zamyślony lekarz dyżurny.

Usłyszano szmer otwieranych drzwi, a w korytarzu natychmiast podniosło się mnóstwo głosów:

No dalej, otwórzcie drzwi od wewnątrz, weźcie go tutaj.

Drzwi przyjęciowego pokoju szelestem się uchyliły i na progu pojawił się mężczyzna z dzieckiem na rękach. Za nimi, nie odchodząc, szła kobieta, trzymając się oburącz za głowę. Jej twarz była śmiertelnie blada, a z ust wydobywało się głośne szepczenie:

Naprawdę, on żyje? To prawda?

W ten ponury dzień byłem dyżurnym chirurgiem. Nie lubię pracować w weekendy, nie lubię być w gotowości w dni wolne. W dni powszednie czas płynie szybciej, a lekarze są wszędzie, laboratoria działają jak w zegarku, a radiolodzy w skrócie, gdy wszyscy razem, pytania rozwiązują się szybciej.

Dokąd? rzekł mężczyzna dokąd go mam, pomóżcie, proszę, jesteście wojskowym lekarzem, możecie i zapłakał.

Wszyscy, niczym przebudzeni z letargu, zareagowali:

Połóżcie dziecko na kozetce rozkazał nagle starszy lekarz zmiany dyżurny chirurg, obejrzyj dziecko, niech reanimatorzy się przygotują na wszelki wypadek.

Spojrzałem na malucha i zastygnąłem. Rok temu miałem podobny dyżur. Stał grudzień, na dworze miasta leżył biały puch. Do przyjęciowego pokoju wpadła nasza pielęgniarka ze Starej Wsi. Prosiła o odnalezienie syna, który po przedszkolu uciekł na sankach, kiedy mama była w pracy. Minęły dwie godziny, zapadł zmrok, a dziecko nie wracało. Zmobilizowaliśmy całą służbę ratunkową, wezwaliśmy zespoły z oddziałów, przeszukaliśmy całą okolicę i dopiero w głęboką noc odkryliśmy, iż w wykopanym na terenie cmentarza rezerwuarze wody otworzyła się szczelina, a obok niej były ślady po saniach. Dziecko wyciągnięto, ale już było za późno. Miał na sobie niebieską kurtkę i czerwoną czapkę, zawiązaną pod podbródkiem.

Wszystko było takie samo, choćby wiek był identyczny.

Ile minęło od momentu, gdy go znaleźliście?

Nie wiem odpowiedział ojciec znaleźli go sąsiedzi w płytkiej rowie, a według ich słów wciąż wykazywał oznaki życia. Potem w karetce podano mu sztuczne oddychanie

Rozumiem. Proszę się odsunąć. Koledzy, to już dyżur, zajmijcie się innymi pacjentami.

Obejrzałem malucha, a pierwsze, co zrobiłem, to zdjąłem mu czapkę i rozpiąłem kurtkę. Twarz dziecka była niebieska, źrenice szerokie, nie reagowały na światło, puls i oddech były nieobecne.

Czy woda się z niego wydostała?

Chyba nie.

Wszystko było jasne, poddano go sztucznemu oddychaniu z płucami wypełnionymi wodą. Przewróciłem go na brzuszek, oprzyjmy kolano i mocno uciskałem plecy. Woda wylała się z jego ustka. Położyłem go na kozetce, wykonałem wymuszone wdechy, a potem trzykrotnie uciskałem klatkę piersiową, by pomóc małemu sercu rozkręcić krew.

Zimny czas, może mózg jeszcze nie umarł, są przypadki, kiedy ludzie pod śnieżną lawiną trwali przy życiu ponad dobę te myśli nadziei nie opuszczały mnie, gdy starałem się przywrócić mu życie.

Wskazówki na ściennych zegarach powoli odliczały minuty dwie, trzy, pięć i nagle coś ożyło w środku. Brzmiało to niczym mruczenie kociaka przy dłoni.

Wtedy dziecko wydało głęboki, dorosły oddech, jakby z niezwykłą siłą wyrwało się z uścisku śmierci.

gwałtownie do reanimacji, trzeba przełączyć na kontrolowane oddychanie, sam nie wytrzyma długo.

Aluś, synku, on żyje? wyłoniła się nagle z szoku, niemal omdlewała matka lekarzu, naprawdę żyje? Uratowaliście go?

Teraz tylko możemy mieć nadzieję koledzy, musimy wezwać medyczną lotniczą pomoc pediatryczną.

Alusia, trzymając go w ramionach, przeniosło się do reanimacji. Teraz czekałyśmy na specjalistów z oddziału ratunkowego.

W sali, gdzie położyliśmy malucha, panowała napięta cisza. Lampki monitorów mrugały rozważnie, a respirator walczył, by podtrzymać mały organizm. Wąskie źrenice niebiesko-szarego spojrzenia wskazywały, iż dziecko wciąż żyje, iż jego ciało walczy z napływającą katastrofą.

Specjaliści z medycznej lotnictwa przybyli po dwóch godzinach. Po wejściu do sali i obejrzeniu dziecka wydali werdykt:

Dziecko nie ma szans na przeżycie, od momentu klinicznej śmierci mózg już zmarł. Wyłączcie aparat i czekajcie na wynik.

Wszyscy w sali, zszokowani, stracili mowę:

Koledzy, co to? w końcu odezwał się nasz pediatra jeżeli źrenice reagują na światło, mózg musi żyć.

To nie musi być prawda, ile czasu minęło od utopienia? A transport i to, iż w płucach była woda, wskazują, iż działania w karetce nie były skuteczne. Już pojawiły się nieodwracalne zmiany. Nerki nie działają i

Nie pozwoliłem specjaliście dokończyć:

Spróbujmy, nie mamy dziecięcego cewnika, ale może wy macie?

Oczywiście, ale co to da? zapytał mężczyzna z przybyłej brygady.

Spróbujmy prawie chóralnie odpowiedziały kobiety z tej samej ekipy.

Podali delikatny, żółtawy strumień płynu, jakby wyrwany z kajdan, i rozprysnął się po zdezorientowanych lekarzach.

Żywy, żywy! krzyknęliśmy jednocześnie.

Dobrze, zostaniemy jeszcze pół godziny, potem odłączymy dziecko od aparatu i jeżeli samodzielnie oddechło, zabierzemy je ze sobą.

Trzy godziny później Alusia został odprowadzony.

Minęły dwa lata. Przypadek z Alusiem stał się jedynie mglistą wspomnieniem. Nie wiedziałem, co stało się z dzieckiem, aż pewnego wolnego dnia zadzwoniło do mnie pod drzwiami. Stał tam mężczyzna, którego twarz i spojrzenie wydawały się znajome.

Nie zna pan mnie?

Przepraszam, przypominam sobie trochę leczyliście mnie czy pracowaliśmy razem? Podejdźcie.

Nie, to nie on, a tego chłopca nie pamiętasz?

Wtedy zza jego pleców wyłoniła się uśmiechnięta, dziecięca twarz.

Od razu go rozpoznałem to był Aluś.

Aluś? wykrzyknąłem nieoczekiwanie.

Tak, to ja, Aleksy. Idź i przywitaj się ze swoim ratownikiem. Przepraszamy, iż tak długo się nie pojawiliśmy. Rok nam się rozmył, nie mogliśmy znaleźć twojego adresu, a po kraju wędrowałeś. Nic, teraz spotkaliśmy się i możesz wchodzić, jeżeli nie masz nic przeciwko.

Oczywiście, wejdźcie pomyłkowo zadrżałem z zaskoczenia.

Aluś czytał mi wiersze, biegał po pokoju, oglądał moją kolekcję muszelek, przyciskał je do ucha i słuchał morze.

A ja w basenie żegluję nagle się zatrzymał i powiedział tata mówił, iż człowiek musi umieć pływać, by nie utonąć, a ty umiesz pływać?

Oczywiście, potrafię odpowiedziałem niespodziewanie, a potem dodałem życzę ci szczęśliwego pływania, mały.

Już od dawna jestem na emeryturze, ale pracuję chirurgiem w miejskiej przychodni. Pewnego razu, podczas kolejnej kontroli, podszedł do mnie wysoki, smukły oficer, kapitan III stopnia.

Dzień dobry, Michał Borowski powiedział pięknym, głębokim barytonem od dawna chciałem się z panem spotkać.

Dzień dobry, Aleksander Janowski odparłem, patrząc na legitymację medyczną znamy się?

Oczywiście!

Spojrzałem uważnie w jego twarz i coś nieuchwytnego zaiskrzyło w jego jasnoniebieskich oczach:

Aleksander? Aluś? niepewnie zapytałem to ty?

Tak, to ja, oczywiście. Właśnie wróciłem z akademii i od razu cię odnalazłem. Twoje życzenie spełnione. Jestem rosyjskim oficerem!

Idź do oryginalnego materiału