– Przez całe 12 lat chodziłam po obcych ludziach, zawracałam im głowę i co osiągnęłam? I tak na końcu zostałam uznana za niewdzięczną – skarży się Anna. – Zostawiłam im dobre mieszkanie z całym wyposażeniem, a teraz znów mają do mnie pretensje? Oto, jaką wdzięczność teraz mam.
Anna ma prawie 60 lat. Od wielu lat pracuje jako profesjonalna niania. Kiedyś jej zawód był nieco inny – pracowała jako wychowawczyni w przedszkolu, ale ta praca już dawno pozostała w przeszłości, bo pensja tam była, niestety, niska.
– Mój Wiktor miał 24 lata, gdy postanowił się ożenić – wspomina tamte czasy z matczynym ciepłem Anna. – I tak musiałam wychowywać go sama, bo rozwiodłam się z mężem, gdy Wiktor miał 6 lat, był wtedy jeszcze małym dzieckiem. Kilka lat po naszym rozstaniu nic o nim nie słyszałam, choćby nie wiedziałam, gdzie się teraz znajduje.
Nie jest tajemnicą, iż pensja wychowawczyni przedszkola była zawsze bardzo niska, więc Anna dorabiała w wolnym czasie, żeby syn miał wszystko, co niezbędne.
Dobrze, iż mieszkali razem z jej starszą matką. W przeciwnym razie byłoby jej bardzo ciężko, sama nie poradziłaby sobie ze wszystkim.
– Jakie wynajmowanie – macha ręką na pytanie znajomej – miałyśmy dwupokojowe przechodnie mieszkanie po mamie. Z mężem zaczęliśmy żyć w jego kawalerce, ale po rozpadzie naszego małżeństwa wróciłam z Wiktorem do mamy. Tak mieszkaliśmy w przechodnim pokoju. Mama nie ustąpiła nam swojego pokoju, a i tak nie mieliśmy prawa o to prosić, bo jasno dała do zrozumienia, iż dokonała już swojego wyboru.
Wiktor miał wtedy 15 lat, gdy babcia odeszła, a on przeprowadził się do jej pokoju: mama uznała, iż dorastający chłopak powinien mieć własny pokój, aby było mu tam wygodnie i przytulnie, a ona sama jakoś sobie poradzi.
– I pewnego dnia Wiktor powiedział mi, iż zamierza się ożenić, a razem z żoną planują zamieszkać u nas. Tak mi się ciemno zrobiło przed oczami – wspomina kobieta – to przecież nie ma sensu. Oni są młodym małżeństwem, a ja ciągle obok. Żadnego normalnego życia tak nie będzie.
Anna zaczęła myśleć, szukać, pytać. I wpadła na pomysł: od razu zwolniła się z pracy, mimo iż przez dwie dekady nie zmieniała miejsca pracy. Wychowywała najpierw dzieci rodziców, a potem ich dzieci. Była ceniona i szanowana przez wszystkich, bo wszyscy wiedzieli, iż jest osobą bardzo sumienną i odpowiedzialną.
Jednak przez te lata nigdy dobrze nie zarabiała. Syn również nie był w stanie zarobić na wynajem mieszkania ani na kredyt – choćby na wkład własny, a co dopiero na własne mieszkanie.
– I wyjechałam, prawie na starość, do Szwecji do pracy – mówi Anna – i płakałam nocami, bo czułam się jak służąca na obczyźnie.
Po kilku pierwszych i najtrudniejszych latach Anna miała szczęście: trafiła na bardzo porządną rodzinę. Jeździła z nimi na wakacje nad morze, miała wolne weekendy i była traktowana jak członek rodziny, dostawała też hojne premie. Cenili jej dobroć i troskę, a także jej współczuli.
W tym czasie synowi i synowej urodził się syn. Młode małżeństwo było zadowolone: nie musieli martwić się o mieszkanie, zrobili choćby remont i przebudowę, z przechodniego pokoju zrobili ciemną sypialnię, ale za to oddzielną.
Anna zdołała zgromadzić oszczędności na kawalerkę.
– Niestety, moi pracodawcy zmarli, więc moje usługi nie były już potrzebne – mówi Anna. – Oczywiście, dali mi wspaniałe referencje, ale ja już po prostu byłam bardzo zmęczona. Zdecydowałam, iż wystarczy, kupię mieszkanie, a jeżeli będzie trudno żyć tylko z emerytury, będę opiekować się dziećmi jako niania, z godzinową stawką, żeby się nie przemęczać.
Podczas załatwiania spraw związanych z zakupem mieszkania Anna oczywiście zamieszkała u syna i synowej. jeżeli dobrze to rozważyć – u siebie w domu. Ale jednak czuła się jak gość.
– Dzieci były bardzo niezadowolone – wspomina matka – to mało powiedziane. Swoim zachowaniem zarówno syn, jak i synowa dawali mi do zrozumienia, jak bardzo im przeszkadzam. Musiałam dzielić pokój z wnukiem, a oni oboje każdego dnia pytali mnie: „No i co z tym twoim mieszkaniem, kiedy w końcu kupisz mieszkanie i się wyprowadzisz?”.
Anna chciała kupić sobie mieszkanie w nowym budownictwie, aby zrobić remont według własnego gustu, zorganizować wszystko od zera. Jednak po miesiącu mieszkania z rodziną syna zrozumiała, iż nie zniesie krzywych spojrzeń i pretensji niewdzięcznych krewnych przez cały czas trwania remontu.
Kupiła więc mieszkanie, które nie było w nowym budownictwie, ale wymagało jedynie drobnych, kosmetycznych poprawek. W sumie jej pobyt w „jej”, ale jednak obcym już mieszkaniu, przeciągnął się na dwa miesiące.
– Z ulgą przeniosłam się do mojego drugiego, własnego jednopokojowego mieszkania – wspomina. – Było mi przykro, bo zostawiłam im wszystko, a gdy przyjechałam, to nie wiedziałam, gdzie się schować, żeby nikomu nie przeszkadzać i żeby nikt mi niczego nie wypominał. Mówili, iż chrapię w nocy albo iż głośno siorbię herbatę. choćby z wnukiem się nie dogadałam, bo nie chciał do mnie przychodzić na ręce, mimo iż zawsze mówiłam do niego miło.
– Przecież przez te wszystkie lata była pani z obcymi dziećmi, nie widziała pani, jak dorastał własny wnuk – wyrzuciła mi kiedyś synowa.
– interesujące – oburzyła się Anna – dlaczego więc wyjechałam za granicę do pracy? Kto przez ten cały czas mieszkał w moim mieszkaniu i przez cały czas tam mieszka? choćby nie spróbowaliście odłożyć choć trochę pieniędzy na własne mieszkanie, musiałam to zrobić ja.
– Wiktorze – powiedziała synowa – mówiłam ci, iż twoja matka będzie nam wypominać to mieszkanie przez całe życie. Wiedziałam, iż tak będzie.
– Przez pół roku nie utrzymywałam z nimi kontaktu – mówi z goryczą Anna. – Dzwonię do syna, a on odpowiada oschle i niechętnie, synowa nie odbiera telefonu, wnuk też już chyba zapomniał o moim istnieniu. No cóż, myślę sobie, sama wychowałam egoistę. Nie trzeba było wszystkiego oddawać, może gdyby sam musiał walczyć, lepiej zrozumiałby swoją matkę, a choćby okazał jej trochę szacunku i wdzięczności.
Anna gwałtownie znalazła dodatkowe zajęcie: wychodzi na spacery z dzieckiem sąsiadów, czasami zostaje z nim jako opiekunka, gdy rodzice dziecka o to proszą.
Radzi sobie, ma na wszystko. A niedawno przypomniano sobie o babci: synowa planuje iść na drugi urlop macierzyński, a syn zadzwonił, żeby się dogadać: żona wróci do pracy kilka miesięcy po narodzinach dziecka, a opiekować się dzieckiem ma mama, bo przecież potrafi wszystko.
Tym razem Anna odmówiła przyjęcia tak zaszczytnej misji: skoro wcześniej była im zbędna, a choćby niewygodna, to niech teraz radzą sobie sami.
– Matka synowej dzwoniła kilka razy – mówi Anna – robiła mi wyrzuty, iż są daleko i nikt nie może pomóc jej córce, a ja, taka niedobra, zajmuję się cudzymi dziećmi, a odmawiam pomocy własnym wnukom. Tak, odmawiam. Bo z cudzymi dziećmi jest mi łatwiej. A dla własnych przez całe życie byłam darmową służącą. Jak potrzebują, to wołają, a jak nie, to się mnie pozbywają.
– Masz rację, Anno – pociesza ją sąsiadka, z którą spędza teraz sporo czasu i dobrze się dogadują. – Poświęciłaś swoje życie dla syna, a wdzięczności się nie doczekałaś. Sama jesteś sobie winna, ale dobrze, iż chociaż na starość zrozumiałaś swój błąd i wzięłaś się w garść. Ale szklanki wody od nich się nie doczekasz, niezależnie od tego, jakie decyzje podejmiesz na starość. To egoiści i tyle.
A może powinna była się zgodzić, żeby poprawić relacje z synem i jego rodziną? Może wnuki stałyby się jej bliższe? A może matka i tak zrobiła już zbyt wiele dla swojego syna i jego rodziny, skoro do tej pory nie doceniali jej starań, tylko wykorzystywali jej dobroć?
Jak w tej sytuacji powinna postąpić matka, skoro nie chce, by dzieci całkowicie odwróciły się od niej na starość?