Byłam oburzona jego podejściem. Od tamtej pory coraz częściej wracałam do tematu dzieci – z coraz większym naciskiem. W końcu Marek powiedział mi wprost, że… nigdy nie planował mieć ze mną dzieci.
To był dla mnie cios. Jestem z Markiem od czasów studiów, dziś mamy po 37 lat. Żyjemy razem, choć nigdy się nie pobraliśmy. Wydawało mi się, iż jesteśmy szczęśliwi. Teraz wiem, iż to był błąd – żyć bez ślubu, bez jasnych ustaleń. W takiej sytuacji łatwo się przekonać, iż tak naprawdę nie znaczysz dla drugiej osoby tyle, ile myślałaś.
Marek to mój pierwszy i jedyny mężczyzna. Kochamy się, ale od lat ciągnie się za nami jeden problem: nie mamy dzieci. Na początku, przez pierwsze dwa-trzy lata, mówił: „Po co się spieszyć? Jesteśmy młodzi, trzeba trochę pożyć dla siebie.” Zgadzałam się – byliśmy jeszcze na studiach, życie dopiero się zaczynało. Potem była praca, odkładanie na mieszkanie, samochód, trochę oszczędności – i zawsze znajdował się jakiś powód, by poczekać.
Z czasem to ja coraz częściej zaczynałam rozmowy o dziecku. W odpowiedzi słyszałam: „Poczekajmy jeszcze rok. Jeszcze nie teraz.” I czekałam…
Gdy Magda zaszła w ciążę, Marek rzucił to swoje zdanie. Wtedy miałam 34 lata. Zaczęłam naciskać mocniej – a on w końcu przyznał, iż dzieci nigdy nie brał pod uwagę. Zatkało mnie. Nie mogłam mu tego wybaczyć. Kocham go, a on nie chce, żebym była matką.
Mieszkaliśmy razem, ale bez ślubu. Początkowo tłumaczyliśmy sobie, iż nasza miłość nie potrzebuje papierka. Potem Marek mówił, iż wesele to zbyt duży koszt. Zawsze były jakieś powody, by odłożyć to „na potem”.
Dla mnie jednak to było ważne. Zmieniłam choćby wyznanie, żebyśmy mogli wziąć ślub kościelny. Wszystko po to, by stać się jego rodziną. A teraz wiem, iż Marek ma swoje plany – i mnie w nich nie ma.
Od tej rozmowy wszystko się zmieniło. Moje uczucia do niego osłabły. Przez ostatnie miesiące kilka razy go wyrzucałam z domu – bo nie umiem wybaczać rzeczy, które są dla mnie fundamentalne. Świadoma rezygnacja z dziecka – bez wcześniejszej rozmowy – to złamanie zaufania. Dla mnie to kwestia życiowa, coś, co powinno się ustalić na początku związku. To przecież decyduje o tym, czy warto z kimś budować wspólne życie.
Z drugiej strony, jeżeli spojrzeć na to trzeźwo – kim ja adekwatnie dla niego jestem? Nie żoną. Po prostu współlokatorką z emocjonalnym bagażem. Dlaczego zakładałam, iż nasze plany muszą się pokrywać, skoro nigdy nie zostaliśmy rodziną?
Jestem teraz w zawieszeniu. Nie potrafię mu wybaczyć, ale też nie umiem go ostatecznie wyrzucić. Nie wiem, co robić. Straciłam czas. I wątpię, czy znajdę jeszcze kogoś, kto będzie chciał ze mną budować rodzinę.