Pięćdziesięcioletnia kobieta została matką po szesnastu latach wyczerpujących prób.
Małgorzata Nowak, mieszkanka małego miasteczka pod Olsztynem, od lat z bólem i zazdrością patrzyła na szczęśliwe matki. Wydawało się, iż są wszędzie: w parku, w sklepie, na ulicy. Marzyła o dziecku, ale jej ciało, zdradziecko słabe, nie chciało jej posłuchać. Problemy zdrowotne stanęły jak mur między nią a macierzyństwem, a z każdym dniem mur ten wydawał się wyższy.
Gdy zrozumiała, iż naturalne zajście w ciążę jest niemożliwe, Małgorzata zdecydowała się na in vitro. Pierwsza próba dała nadzieję, ale skończyła się tragedią – poronieniem. Serce pękało, ale się nie poddała. Przez szesnaście lat przeszła tę procedurę jeszcze siedemnaście razy. Za każdym razem – nowa nadzieja, za każdym – nowy cios. Leki, zastrzyki, niekończące się badania stały się jej życiem, a ból – towarzyszem.
Lekarze błagali Małgorzatę, by przestała. Tutaj tłumacząc, iż jej system odpornościowy to wróg. Naturalne komórki NK w jej organizmie były zbyt agresywne. Traktowały embrion jak zagrożenie, atakując go, uniemożliwiając zagnieżdżenie. „To bez sensu, tylko się męczycie” – mówili. Ale Małgorzata była nieugięta. Jej oczy płonęły determinacją, a głos drżał z gniewu, gdy powtarzała: „Róbcie swoje!” Na zabiegi wydała majątek – prawie pół miliona złotych, ale myśl o poddaniu się była nie do zniesienia.
Cud wydarzył się, gdy miała czterdzieści siedem lat. Po kolejnej próbie dowiedziała się, iż jest w ciąży. euforia zmieszała się ze strachem – iż znowu wszystko się rozpadnie. Pod stałą kontrolą lekarzy żyła w napięciu, bojąc się każdego nowego dnia. „A jeżeli jutro to się skończy?” – ta myśl nie dawała jej spokoju. Ale dziecko rosło, a nadzieja umacniała się z każdym uderzeniem małego serduszka.
„Miałam cesarskie cięcie w trzydziestym siódmym tygodniu” – wspomina Małgorzata, jej głos drży od emocji. „Ani ja, ani lekarze nie mogliśmy ryzykować. I tak, z ich pomocą, urodziłam mojego chłopca, mojego Kacpra. Będzie kimś wielkim, jestem pewna, bo czekałam na niego tak długo, wycierpiałam go każdą cząstką siebie.”
W czasie ciąży poznała doktora Tomasza Kowalczyka, założyciela Centrum Immunologii Rozrodu w Warszawie. Stał się jej aniołem stróżem, wspierając na każdym kroku, prowadząc przez miesiące niepokoju. „Bez niego bym nie dała rady” – przyznaje z wdzięcznością.
Teraz, patrząc w oczy syna, Małgorzata nie może powstrzymać łez. „Chcę powiedzieć wszystkim kobietom, które straciły nadzieję i chcą się poddać: nie rezygnujcie!” – mówi z ogniem. „Tylko mój upór dał mi Kacpra. Za każdym razem, gdy na niego patrzę, cieszę się, iż nie zrezygnowałam. Macierzyństwo to coś, o co warto walczyć. Wierzcie mi, są marzenia, których nie wolno zdradzić!”
Jej historia to hymn wytrwałości. Szesnaście lat bólu, łez i porażek nie złamały Małgorzaty. Udowodniła, iż choćby najciemniejsza noc kończy się świtem, a jej świt to śmiech małego Kacpra, dla którego przeszła przez piekło.