Pięćdziesięcioletnia kobieta została matką po szesnastu latach pełnej bólu walki.
Barbara Nowicka, mieszkanka małego miasteczka pod Olsztynem, od lat z bólem spoglądała na szczęśliwe matki. Wydawało się, iż otaczają ją wszędzie: w parku, w sklepie, na ulicy. Marzyła o dziecku, ale jej ciało, zdradliwie słabe, nie pozwalało spełnić tego marzenia. Problemy zdrowotne stały się murem między nią a macierzyństwem, a z każdym dniem mur ten wydawał się wyższy.
Zrozumiawszy, iż naturalne zajście w ciążę jest niemożliwe, Barbara zdecydowała się na in vitro. Pierwsza próba dała jej nadzieję, ale zakończyła się tragedią — poronieniem. Serce pękało, ale nie poddała się. Przez szesnaście lat przeszła tę procedurę jeszcze siedemnaście razy. Za każdym razem — nowa nadzieja, za każdym razem — nowy cios. Leki, zastrzyki, niekończące się badania stały się jej codziennością, a ból — wiernym towarzyszem.
Lekarze błagali, by odpuściła. Tłumaczyli, iż jej układ odpornościowy to prawdziwy wróg. Naturalne komórki NK w jej organizmie były zbyt agresywne. Traktowały zarodek jak zagrożenie, atakując go, uniemożliwiając zagnieżdżenie. „To bez sensu, tylko się męczysz” — mówili. Ale Barbara była nieugięta. Jej oczy płonęły determinacją, a głos drżał z gniewu, gdy powtarzała: „Róbcie swoją robotę!”. Wydała na zabiegi fortunę — prawie milion złotych, ale sama myśl o poddaniu się była nie do zniesienia.
Cud wydarzył się, gdy miała czterdzieści siedem lat. Po kolejnej próbie okazało się, iż jest w ciąży. euforia mieszała się ze strachem — iż znów wszystko runie. Pod stałą kontrolą lekarzy żyła w napięciu, bojąc się każdego kolejnego dnia. „A co jeżeli jutro się skończy?” — ta myśl nie dawała jej spokoju. Ale płód rozwijał się, a nadzieja rosła z każdym uderzeniem małego serca.
„Miałam cesarskie cięcie w 37. tygodniu” — wspomina Barbara, a jej głos drży od emocji. „Ani ja, ani lekarze nie mogliśmy ryzykować. I tak, dzięki nim, urodziłam mojego synka, mojego Bartosza. Będzie wielkim człowiekiem, jestem pewna, bo czekałam na niego tak długo, wycierpiałam go każdą komórką swojego ciała.”
W trakcie ciąży poznała doktora Krzysztofa Wolskiego, założyciela Centrum Immunologii Rozrodu w Warszawie. Stał się jej aniołem stróżem, wspierając na każdym kroku, prowadząc ją przez miesiące niepokoju. „Bez niego nie dałabym rady” — przyznaje z wdzięcznością.
Teraz, patrząc w oczy swojego syna, Barbara nie może powstrzymać łez. „Chcę powiedzieć wszystkim kobietom, które tracą nadzieję i chcą się poddać: nie rezygnujcie!” — mówi z ogniem w głosie. „Tylko mój upór dał mi Bartka. Za każdym razem, gdy na niego patrzę, cieszę się, iż nie zrezygnowałam. Macierzyństwo jest warte walki. Uwierzcie, są marzenia, których nie wolno zdradzać!”
Jej historia to pieśń o sile charakteru. Szesnaście lat cierpienia, łez i strat nie złamało Barbary. Udowodniła, iż choćby najciemniejsza noc kończy się świtem, a teraz jej świtem jest śmiech małego Bartka, dla którego przeszła piekło.