Dziś w moim życiu wydarzyło się coś, co zmieni wszystko. Mój syn, Marek, wrócił do domu z dziwnym wyrazem twarzy. Ledwo przekroczył próg, a już rzucił:
— Tato, muszę ci coś powiedzieć. Nasza sąsiadka, Kinga… jest w ciąży. To moje dziecko.
Mój mąż, Wojciech, na moment zastygł w bezruchu, po czym odparł spokojnie:
— No to się z nią ożeś.
— Co ty, tato? Jeszcze jestem młody. Nie jestem gotowy na rodzinę, poza tym choćby się specjalnie nie spotykaliśmy…
— Poważnie? — Wojciech prychnął. — Więc, kiedy gonileś za dziewczyną, byłeś dorosły, a teraz, kiedy trzeba odpowiadać za czyny, nagle jesteś dzieckiem? No, no. — Nie dodając już nic więcej, głośno zadzwonił mnie: — Ewa! Chodź tu na chwilę!
Weszłam do kuchni, wycierając ręce w fartuch:
— O co chodzi?
— Posłuchaj. Nasz syn spłodził dziecko, a teraz nie chce wziąć ślubu. Kinga, córka sąsiadów, jest w ciąży przez niego. A on się wycofuje.
Nawet się nie zdziwiłam. Moja twarz stała się zimna jak lód:
— I słusznie. Po co mielibyśmy wpuszczać do domu pierwszą lepszą dziewczynę? Teraz to one są przebiegłe — znajdą kogoś z pieniędzmi, zajdą w ciążę, a potem „weź mnie za żonę”. A potem może się okazać, iż dziecko wcale nie jego. Niech zrobi test DNA. I w ogóle, nie ma co naciskać na Marka, jeszcze jest młody. To mężczyzna, trudno mu było się oprzeć. Ale nie musimy utrzymywać cudzych dzieci.
Wojciech ciężko westchnął i cicho powiedział:
— A jeżeli to jednak jego dziecko?
— A jeśli? Czy musimy brać za nie odpowiedzialność? Powiedz jej, niech zrobi test, wtedy wszystko się wyjaśni.
Odwróciłam się i wyszłam do kuchni, a Wojciech został z synem.
— Wiesz, ja też kiedyś byłem młody — zaczął. — Kochałem jedną, a ożeniłem się z drugą. Nie z miłości, ale z poczucia obowiązku. Bo bycie mężczyzną to nie tylko namiętność, to też wybory i ich konsekwencje. Twoja matka była wtedy w ciąży. Nie wiedziałem, czy będę z nią szczęśliwy, ale wiedziałem jedno — dziecko nie jest winne. Moja krew, moja odpowiedzialność. I wiesz co, Marku? Nigdy nie żałowałem, iż zostałem.
Minęły trzy miesiące. Test DNA dał jasną odpowiedź: z 99,9% pewnością Marek jest ojcem dziecka Kingi.
— No i co z tego? — prychnęłam, gdy Wojciech położył przede mną wyniki. — Tak, jest ojcem. Ale to nie znaczy, iż Kinga zamieszka w tym domu. Ona tu nie wejdzie. Tak zdecydowałam!
Marek siedział, nie patrząc ojcu w oczy. Po jego twarzy było widać, iż stanął po mojej stronie. Milczał, zaciskał pięści, ale nie odezwał się ani słowem.
Wojciech powoli wstał od stołu:
— Skoro oboje podjęliście decyzję, to teraz posłuchajcie mojej.
Mówił cicho, ale w jego głosie była stal:
— Dopóki ja żyję, mój wnuk nie zazna biedy. Wykupię ziemię, wybuduję dom, i on — mój wnuk — dostanie wszystko, co zarobiłem. A wy dwoje możecie już na moją pomoc nie liczyć. Nie będę uczestniczyć w tej komedii. Marku, od dziś nie jesteś dla mnie synem. Wszystko, co mam, teraz będzie należało do dziecka. Ani grosza od mnie nie dostaniecie.
Zerwałam się:
— Oszalałeś?! Chcesz wydziedziczyć własnego syna?!
Wojciech nie odpowiedział. Po prostu odwrócił się i wyszedł, ignorując moje krzyki i przekleństwa. Marek stał w ciszy, nie wierząc, iż ojciec naprawdę to powiedział. Ale wiedział jedno: jeżeli Wojciech coś obiecał — dotrzyma słowa.