Najbardziej świeckim miastem w Polsce jest dziś Szczecin. Tam do kościoła chodzi zaledwie co czwarty mieszkaniec.
W kilku miastach w kraju rozpoczęła się dyskusja, czy przy tak dużym odpływie wiernych, prowadzenie lekcji religii w szkołach jest zasadne?
Choć etaty katechetów mogą kosztować samorządy choćby kilkanaście milionów rocznie, to prawo nie pozostawia złudzeń, religia nie prędko opuści szkolne mury.
Świeckie miasta
Jak wynika z danych sondażowych, najbardziej świeckim miastem w Polsce jest Szczecin. W stolicy województwa zachodniopomorskiego zaledwie co czwarty mieszkaniec regularnie uczestniczy w nabożeństwach. W szkołach średnich na religię chodzi nierzadko 2-3 uczniów z klasy. Czy jest zatem sens, żeby władze samorządowe opłacały etaty katechetów?
Portal bielsko.biala.pl zapytał Łukasza Tyszlera, przewodniczącego Koalicji Obywatelskiej w szczecińskiej Radzie Miasta, który był inicjatorem wyprowadzenia religii ze szczecińskich szkół o to, czy i dlaczego religia powinna zniknąć z placówek oświatowych. Polityk przekonuje, iż nie chodzi mu o to, aby za wszelką cenę przedmiot wyeliminować.
"Moim zdaniem lekcje prowadzone w salkach katechetycznych miałyby większą wartość i byłyby mniejszym obciążeniem finansowym dla miasta. Dziś religia w szkołach wygląda, przepraszam za określenie, byle jak. Byle odbębnić, byle zdać egzamin. Dawniej człowiek uczęszczając na religię przesiąkał tym wszystkim. Sami chcieliśmy chodzić, tworzyliśmy wspólnotę, przygotowywanie do sakramentów było inaczej przeżywane. Dziś tego nie ma. Kwotę 16 mln zł, które Szczecin w tym roku dopłaca do lekcji religii, można inaczej spożytkować"- przyznał.
Nie lepiej w innych miastach
Już w poprzednim roku szkolnym alarmowaliśmy, iż w Warszawie z roku na rok uczniów uczęszczających na religię jest coraz mniej, a jednak te lekcje się odbywają. Odchodzenie od katechezy zatacza coraz szersze kręgi i dotyczy już nie tylko szkół średnich, ale także coraz częściej podstawówek. Ta tendencja jest najbardziej widoczna w dużych miastach, ale i w mniejszych miejscowościach można zaobserwować, iż w czwartej klasie szkoły podstawowej, po I Komunii Świętej uczniów na religii jest coraz mniej.
Mimo to lekcje wciąż realizowane są w szkołach, często w środku dnia, bo dyrektorzy próbują ułożyć plany lekcji tak, aby klasy miały, jak najmniej "okienek", z tym iż w wielu klasach to większość czeka na garstkę kolegów, którzy chodzą na katechezę.
W Bielsku-Białej 40 proc. uczniów szkół średnich chodzi dziś na lekcje religii, w szkołach i przedszkolach te liczby są analizowane. Jak podaje lokalny portal, w placówkach istnieje 200 etatów katechetów, do których samorząd dopłaca. Ile? Ciężko stwierdzić, ale ten wydatek staje się coraz mniej uzasadniony.
Co na to prawo
Choć coraz więcej samorządów w kraju alarmuje, iż pieniądze wydawane na lekcje katechezy są ogromnym obciążeniem dla budżetu, dodajmy, iż coraz mniej uzasadnionym, to nie tak łatwo będzie religię przenieść do kościelnych salek. Rozporządzenie MEN z dnia 14 kwietnia 1992 w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii w publicznych przedszkolach i szkołach reguluje to prawnie.
Zgodnie z jego zapisami czytamy, iż uczestnictw w szkolnej katechezie (niezależnie od wyznania), a także lekcjach etyki jest dobrowolne. Aby uczeń uczęszczał na te zajęcia, należy złożyć pisemne oświadczenie potwierdzające taką wolę. Robią to rodzice lub opiekunowie, a w przypadku pełnoletnich uczniów, oni sami.
Decyzja może być dowolnie zmieniana w czasie całego okresu edukacji. Co ważne, jak czytamy w rozporządzeniu: uczestnictwo w katechezie lub jego brak nie mogą być przyczyną dyskryminacji ucznia. Szkoła ma obowiązek zorganizowania lekcji dla uczniów z klasy lub oddziału, jeżeli co najmniej siedmioro z nich wyrazi taką wolę.
W przeciwnym razie lekcje powinny być organizowane dla połączonych klas lub oddziałów. Mówiąc prościej, bez zmiany prawa, religia z polskich szkół nie wyjdzie. A stanowisko ministra Przemysława Czarnka znamy. Na jego warcie do tego nie dojdzie.