„Poprawki”
Karetka pędziła przez miasto z włączonymi kogutami i syreną. Samochody przyklejały się do krawężników, zostawiając jej środek ulicy.
– Tato, tatusiu, wybacz mi. Tylko żyj, tylko nie odchodź… – szeptała dziewczyna siedząca obok noszy.
On jej nie słyszał. Widział przed sobą inną kobietę. Uśmiechała się, a z jej oczu biło miękkie, ciepłe światło. To światło kusiło, przyciągało go. Nie mógł się oprzeć, nie chciał. Chciał lecieć w jego stronę, zlać się z nim… Mógł, bo czuł w ciele dziwną lekkość, jakby go w ogóle nie było.
Ale coś przeszkadzało, coś mocno trzymało go i ciągnęło z powrotem, z dala od tego światła. Próbował powiedzieć: „Puść”, ale nie mógł. Nagle coś uderzyło go w pierś, odrzuciło do tyłu. Twarz kobiety zniknęła, światło zgasło, a ciało stało się ciężkie jak kamień. Czy kamień czuje ból?
Z ciemności wracały dźwięki: czyjś płacz, ktoś wołał go i ściskał jego dłoń. Znowu chciał prosić, by go puścili, wołać znikniętą Kingę, ale w tym momencie zapadł się tam, gdzie nie było choćby ciemności. Nic nie było. Jego nie było…
***
Dzień wcześniej
– Tato, mogę pojechać z Olą i Kasią nad morze? U rodziny Kasi jest dom. Pieniądze potrzebne tylko na podróż i trochę na miejscu. – Głos córki był błagalny, pełen nadziei.
Marek zawsze wiedział, kiedy kłamie. Czasem udawał, iż wierzy, ale nie teraz. Odłożył gazetę, którą czytał, i spojrzał na Anię. Tak, kłamie. Uszy czerwone, wzrok ucieka, palce nerwowo kręcą fałdę spódnicy.
– I na jak długo jedziecie? – spytał spokojnie.
– Na dwa tygodnie – ożywiła się Ania. – Powietrze, morze. Mam dość tego zakurzonego miasta.
– Z Olą i Kasią, tak? – powtórzył Marek.
Wyłapawszy sarkazm w jego głosie, Ania zrozumiała, iż kłamstwo o koleżankach nie przeszło.
– Nie umiesz kłamać. Wczoraj rozmawiałem z ojcem Kasi. Oni we trójkę jadą w Bieszczady.
Uszy Ani nie tylko się zaczerwieniły – płonęły. Rumieniec rozlał się po całej twarzy i szyi. Podniosła głowę i wyzywająco spojrzała na ojca.
– Wiedziałam, iż nie puścisz mnie z Kubą, więc skłamałam. On naprawdę ma ciocię nad morzem.
– Słusznie się domyśliłaś. Nie puszczę – odparł spokojnie Marek. – Rozumiem, pierwsza miłość i te sprawy. Ale czy to wystarczający powód, żeby jechać sam na sam z chłopakiem nad wodę?
– Kocham go – powiedziała Ania z rozpaczą w głosie. Teraz jej twarz zbladła.
– A on ciebie? Miłość i pragnienie to dwie różne rzeczy. Jestem mężczyzną i wiem, iż gdy chłopak namawia dziewczynę, żeby z nim jechała, to nie ma na myśli tego, co ona. Na pewno nie miłości.
– Więc nie puszczasz? – spytała Ania.
– Nie. Za miesiąc mam urlop, wtedy pojedziemy razem.
Ania przygryzła wargę, myśląc o czymś. Serce Marka się ścisnęło. Jak bardzo przypominała matkę! Ta też gryzła usta, gdy się denerwowała, złościła albo wątpiła. Córka była już dorosła. Jak wytłumaczyć, iż stracił już tak wiele, iż nie może stracić jedynego, co mu zostało…
– Tato, proszę… W pociągu będziemy tylko we dwoje, ale tam będziemy u jego rodziny. – Ania patrzyła z nadzieją.
– Nie. jeżeli chcesz, zajedziemy do nich, ale za miesiąc – stanowczo powiedział Marek.
– Nie myślałam, iż jesteś taki… – wybuchnęła Ania. – Mogłabym nie pytać, zostawić kartkę i wyjechać. Jestem pełnoletnia. Ale chciałam normalnie.
– Skoro nie uciekłaś, znaczy moje zdanie coś dla ciebie znaczy. Więc go posłuchaj – powiedział Marek i sięgnął po gazetę. Ale nie czytał, tylko położył ją na kolanach.
– Uwierz, za jakiś czas spojrzysz na tę rozmowę inaczej.
– Tato, pozwól mi jechać. Kochamy się. – Ania znów próbowała przekonać ojca.
– Ty może kochasz. A on? Gdyby kochał, nie zmuszałby cię do kłamstwa.
– Ty wszystko wiesz? O nim, o mnie? A sam…? – Nagle urwała, zdając sobie sprawę, iż posunęła się za daleko.
– Właśnie dlatego mówię – sam przez to przeszedłem. Za błędy młodości płaci się całe życie – filozoficznie zauważył Marek.
– Tak, tak. Powiedz jeszcze, jak ciężko było samemu mnie wychowywać. Jak poświęciłeś swoje szczęście dla mnie… Dziękuję ci za wszystko, tato, ale ja sama mogę decydować, czy popełniać błędy. Proszę… – Jej brwi uniosły się w geście błagania.
– Nie – zakończył rozmowę Marek i wziął gazetę, pokazując, iż temat zamknięty.
Ania prychnęła, odwróciła się na pięcie i wyszła, trzasnąwszy drzwiami.
Marek znowu odłożył gazetę. Jak tu czytać o polityce?
***
Ile lat minęło? Wydawało się, iż wczoraj namawiał Kingę, żeby pojechali do Krakowa na weekend. Zapomniał zapytać, czy okłamała rodziców, czy powiedziała prawdę? Wypuścili ją.
Wycieczka była cudowna. Wrócili szczęśliwi i zupełnie inni. Tak mu się przynajmniej wydawało. Potem Kinga wyjechała do Warszawy na studia. On został w mieście, poszedł na politechnikę, gdzie poznał Magdę. Stracił dla niej głowę, zapomniał o Krakowie, Kindze, o swoich wyznaniach wiecznej miłości. Choć nie – nigdy nie powiedział Kindze, iż ją kocha. Pamiętał to jasno.
A potem Kinga wróciła i powiedziała, iż jest w ciąży. Przestraszył się. Nie ciąży, tylko tego, iż przez nią straci Magdę. Kinga przyszła prosto z dworca. Namawiał ją na aborcję. Mówił coś o młodości, iż nie jest gotowy, iż to bezpieczne…
Kinga płakała, mówiła, iż to już dwunasty tydzień.
– To czemu zwlekałaś? – wrzasnął wściekły. – Dlaczego nie przyszłaś wcześniej? W dwunastym tygodniu jeszcze można…
Odeszła. Był pewien, iż usunęła dziecko, bo przez trzy lata nic o niej nie słyszał. Gdyby urodziła, wiedW szpitalnym łóżku, gdy Ania ściskała jego dłoń, Marek zrozumiał wreszcie, iż prawdziwym błędem nie jest pozwolić jej żyć po swojemu, ale odebrać jej prawo do popełniania własnych wyborów.