Przerażający błąd
Kinga obudziła się z bólem. Śniło jej się coś ważnego, ale ból był tak intensywny, iż natychmiast zapomniała sen. Nigdy jeszcze nie bolał ją brzuch tak mocno – promieniował aż do krzyża.
Leżała nieruchomo, nasłuchując. Ból zdawał się nieco ustępować. Ostrożnie usiadła na łóżku, ale gdy tylko spróbowała wstać, przeszył ją znowu. Krzyknęła i osunęła się na podłogę. Na kolanach doczołgała się do komody, gdzie zostawiła telefon na ładowaniu.
Tak też dzwoniła po pogotowie – klęcząc, opierając jedną rękę o podłogę. *Muszę się uspokoić, zaraz przyjadą,* powtarzała w myślach. *Ale drzwi! Kto im otworzy?* Zaczęła pełzać w stronę przedpokoju. Brzuch palił ją jak ogień, każdy ruch był torturą.
Próbowała się podnieść, żeby odsunąć rygiel przy drzwiach, ale ból stał się nie do zniesienia. Łzy napłynęły do oczu. Oto, czego naprawdę się bała – nie tego, iż nikt nie poda szklanki wody, ale iż nikt nie odsunie tej cholernie ciężkiej zasuwy. Przygryzła wargę do krwi i spróbowała jeszcze raz. W końcu drzwi były otwarte, a ona – nieprzytomna.
Przez mgłę słyszała urywane zdania, pytania. choćby odpowiadała, a przynajmniej tak jej się wydawało.
Ocknęła się na szpitalnym łóżku, oślepiona niskim jesiennym słońcem. Odwróciła głowę od światła, a wtedy ból znów ukłuł ją pod żebrami. Brzuch wydawał się dziwnie wzdęty, ale już prawie nie bolał.
Dopiero co, gdy po raz kolejny próbowała zerwać z Leszkiem, myślała, iż lepiej umrzeć, niż tak żyć. Bez męża, bez dzieci. Po co istnieć? A w nocy złapała się tej życia kurczowo. Zrozumiała, jak bardzo boi się umrzeć – nagle, samotnie.
— Ocknęłaś się? Zaraz zawołam pielęgniarkę.
Kinga odwróciła głowę w stronę głosu. Obok leżała pulchna kobieta w kraciastym szlafroku, o nieokreślonym wieku.
Wkrótce do sali weszła pielęgniarka.
— Jak się pani czuje? — zapytała.
Młoda, rumiana. A może to tylko różowa czepek tak ją optycznie odmładzał?
— Dobrze — odparła Kinga. — Co się ze mną stało?
— Zaraz przyjdzie doktor i wszystko wytłumaczy — powiedziała dziewczyna w różowej czapce i wyszła.
Kinga zauważyła gruby kolorowy warkocz sięgający jej do pasa. *Kto jeszcze nosi warkocze?*
— Jesteś na ginekologii. Przywieźli cię dwie godziny temu. Spałaś jak zabita — oznajmiła sąsiadka.
*”Dziewczyno”. Ostatnio coraz częściej mówili do niej „proszę pani” albo „obywatelko” w sklepach i autobusach. Kinga czuła się staro. A przecież ma dopiero czterdzieści dwa! Może dlatego, gdy próbowano ją swatać, machała ręką: „Za późno, nie potrzebuję nikogo”. Dlatego też próbowała rozstać się z Leszkiem, ale on wciąż wracał…*
— Jak się pani czuje? — Do sali wszedł doktor, pięćdziesięciolatek o zmęczonych oczach.
— Co się stało? Dostawałam narkozę? Robili operację? Czuję się jak balon.
— Kowalska, na opatrunki — rzucił lekarz do sąsiadki.
Kobieta wstała, poprawiła szlafrok i wyszła.
Kinga spojrzała w zmęczone oczy doktora z wdzięcznością.
— Wykonaliśmy laparotomię. Miałaś ciążę pozamaciczną, pęknięcie jajowodu.
— Jak to?! — Kinga omal nie podskoczyła na łóżku. Mięśnie brzucha zareagowały bólem.
— Co panią tak dziwi? — zapytał lekarz.
— Przecież… Mówili mi, iż jestem bezpłodna.
— To nie wyklucza ciąży pozamacicznej, a nawet… naturalnej. Życie potrafi zaskakiwać. Wierz mi. Zostanie pani tu jeszcze kilka dni.
— Mogę wstawać?
— choćby trzeba. Ale bez przesady — odparł i wyszedł.
Kinga próbowała ogarnąć myślami tę informację. Mówili jej, iż nie może mieć dzieci. Mąż przez to odszedł. A może to tylko była wymówka dla jego zdrad? *Czy to znaczy, iż mogę zajść w ciążę? Ale co ja mówię… Przecież mam czterdzieści dwa lata! Dlaczego od razu nie spytałam doktora?*
Usiadła na łóżku, opuściła nogi. Na podłodze stały jej kapcie, na oparciu – szlafrok. Pewnie zabrali go ratownicy. Bólu nie było, tylko lekki dyskomfort.
Narzuciła szlafrok, wsunęła stopy w kapcie i wstała. Trochę kręciło jej się w głowie. *Od narkozy,* pomyślała. W kieszeni poczuła ciężar. *Klucze. Dowód osobisty. Czyli drzwi zamknęli.*
Nad umywalką nie było lustra. Przeciągnęła palcami po włosach i wyszła na korytarz. Dotarła do drzwi z napisem *Ordynator*, ale były zamknięte, w zamku tkwił klucz. Ruszyła dalej, w stronę gabinetu pielęgniarek.
Zrobiło jej się słabo, poczuła mdłości. Osunęła się na kanapkę w holu.
*Czy Leszek byłby szczęśliwy, gdyby wiedział, iż mogłam zajść w ciążę?* Poznali się pięć lat temu. Od razu powiedział, iż jest żonaty. Ożenił się późno. Małe dziecko.
Ich związek był burzliwy. Kinga niczego nie oczekiwała. Wielokrotnie próbowała zerwać. Leszek obrażał się, odchodził, ale wracał. Najpierw obiecywał, iż odejdzie od żony, gdy córka podrośnie. Ale córka poszła już do szkoły, a on przez cały czas był w swoim małżeństwie. Kinga przestała pytać. Mówiła sobie: „To ostatni raz”. A on przychodził, a ona wpuszczała.
Przerwał jej czyjś głos. Nie widziała stołu pielęgniarek, ale usłyszała swoje nazwisko.
— Wyobraź sobie, podczas operacji Szymański znalazł u niej guza. Ogromnego.
To głos rumianej pielęgniarki z warkoczem.
— No i? — spytał drugi, młodszy głos.
— Nic. Zaszyli i tyle. Szymański powiedział, iż to ostatni stopień. Jutro tę Kowalską przewiozą na onkologię. A wcale nie stara kobieta. Podobno kilka jej zostało.
— Szkoda — westchnął drugi głos.
Pielęgniarki mówiły dalej, ale Kinga już nie słyszała. W uszach dudniło. *Guz. To o mnie. To ja jestem Kowalska. RakKinga wyprostowała się, wzięła głęboki oddech i pomyślała, iż skoro życie dało jej drugą szansę, to chyba czas przestać uciekać przed szczęściem.