Lekarstwo na smutek
Zosia i Wojciech poznali się jeszcze na studiach. Mieszkali w akademiku. Postanowili, iż będą razem, ale dopiero po zakończeniu nauki. Jak to często bywa, życie pokrzyżowało ich prosty plan. Zosia zaszła w ciążę na ostatnim roku.
„Wojtek, co mam robić?” — pytała rozpaczliwie, patrząc na niego wilgotnymi oczami. — „Wiesz, jaka moja mama jest surowa. Ledwo mnie puściła na studia. Obiecałam, iż nie powtórzę jej losu, iż nie urodzę bez męża. A teraz? Jak mam wrócić do domu? Zabije mnie.” — Przygryzła wargę, by nie wybuchnąć płaczem.
Wojciech też się przestraszył, ale postanowił być mężczyzną i ratować honor ukochanej. Jego rodzice nie stawiali mu warunków, gdy wyjeżdżał na studia do Warszawy. Widział łzy i strach Zosi — kochał ją, więc zaproponował ślub. Egzaminy dyplomowe tuż-tuż, nie było czasu w wesele.
Zadzwonił do rodziców, wyznał całą prawdę, powiedział, iż wróci z dyplomem i żoną. Naturalnie, nakrzyczeli na niego, ale cóż mogli zrobić? W końcu przyjęli ich pod swój dach.
Zosia chowała wystający brzuch za plecami męża, stojąc w ciasnym przedpokoju jego rodziców. Ojciec marszczył brwi, matka kiwała głową i wytykała młodym, iż się spieszyli z dzieckiem, iż wzięli ślub bez błogosławieństwa. Źle to wróży. Czy tak powinno się zaczynać życie? Powytykali, ponarzekali, ale postanowili pomóc. Sprzedali działkę rekreacyjną, zebrali oszczędności i kupili parze małe mieszkanie.
„Pomogliśmy, ile mogliśmy. Reszta zależy od was” — powiedział ojciec na pożegnanie.
Dwa miesiące później Zosia urodziła córeczkę.
Wojciech pracował, ale pieniędzy wciąż brakowało. Rodzice oddali już wszystko, co mieli. Wstyd było prosić o więcej, czas samemu zarabiać. Wtedy stary szkolny kolega zaproponował mu sprzedaż komputerów.
„To przyszłość. Teraz trzeba łapać moment, komputery idą jak woda. Mam kontakty z dostawcami, załatwię. Dobrze, iż wróciłeś. Ty się znasz, ja dopiero zaczynam. Razem możemy rozkręcić interes!” — zapalał go kolega.
Dziewiędziesiąte z bandytyzmem pozostawały za nimi. Ryzyko istniało, ale wszystko było legalne — warto spróbować. Wojciech się zgodził. Musiał tylko pożyczyć sporą sumę na start i wkład w biznes.
Kupowali sprzęt niesprawny, ale tani. Wojciech doprowadzał go do porządku, instalując potrzebne programy, naprawiając, co się dało. Sprzedawali z zyskiem. Interes szedł dobrze. Wojciech spłacił dług, a potem kupił większe mieszkanie.
Córka podrosła, czas posiadać ją do przedszkola. Zosia też chciała wrócić do pracy.
„Po co? Pieniędzy starcza. Nie wymyślaj” — mruczał Wojciech. — „Może czas pomyśleć o synku?”
„Daj mi odpocząć. Ledwo odeszłam od pieluch. Po studiach choćby dnia nie pracowałam. No i Ania powinna się socjalizować. Jak pójdzie do szkoły?” — przekonywała Zosia.
Ale do przedszkola nie było łatwo dostać się z marszu. Zosi zaproponowano pracę jako pomoc przedszkolanki — wtedy przyjęłyby i córkę. Zgodziła się bez wahania.
„Z wyższym wykształceniem jako pomoc? Mnie ośmieszasz” — burczał Wojciech.
„Nie gniewaj się. To tylko na rok, żeby Anię przyjęli. Potem znajdę normalną pracę. Będę miała córkę na oku. Czy to źle?” — łagodziła Zosia.
Wtedy praca zdalna nie była jeszcze popularna. Internet wlókł się. Wojciech pomarudził, ale ustąpił.
Ich biznes z kolegą rozwijał się, budząc wśród konkurencji zawiść. Pewnego dnia wszystko runęło. Właśnie zakupili partię laptopów, gdy w nocy wszystko zniknęło, a kradzież próbowano zamaskować podpaleniem. Stracili sprzęt i zostali z długami.
Kolega zaczął pić. Wojciech nie miał tego luksusu — miał rodzinę. Trzeba było spłacać pożyczkę. Mógł sprzedać mieszkanie, ale gdzie by potem żyli? Znowu padać przed rodzicami na kolana?
Szukał pracy. Z biznesem koniec. Jak zwykle, pomógł przypadek. Na ulicy jakiś samochód ugrzązł. Wojciech pomógł go wypchnąć, zauważył procesor na tylnym siedzeniu, zagadał do kierowcy. Ten, dowiedziawszy się, iż Wojciech zna się na komputerach, zaoferował mu pracę. W firmie mieli sporo sprzętu do naprawy i konfiguracji. Idealne zajęcie dla Wojciecha. Zgodził się.
Dług spłacił powoli. Życie się układało. Córka dorastała, za rok kończyła liceum, szykowała się na studia. Wydawało się, iż najgorsze minęło.
Tamtego dnia Wojciech został dłużej w pracy. Zosia gotowała obiad, a Ania z koleżanką słuchały muzyki. W końcu koleżanka poszła do domu.
„Mamo, odprowadzę ją!” — krzyknęła Ania z przedpokoju.
„Nie baw się długo!” — zdążyła odpowiedzieć Zosia, gdy drDrzwi zatrzasnęły się za dziewczynami, a Zosia wróciła do gotowania, nie przewidując, iż to ostatni raz, gdy usłyszy śmiech swojej córki.