„Lekarz powiedział: Zbyt wiele uwagi poświęcasz dziecku. Ale ja nie jestem nerwowa, jestem po prostu mamą”

newsempire24.com 11 godzin temu

“Za dużo uwagi poświęcasz dziecku”: to usłyszałam od lekarza. Ale ja nie jestem nadopiekuńcza – po prostu jestem matką.

Gdyby mój syn był maluszkiem, może bym się tak nie martwiła. Ale ma już prawie piętnaście lat, a wciąż nie śpi w nocy. Śpi za to w ciągu dnia, gdy powinien się uczyć, być aktywny, spotykać z rówieśnikami, żyć. Przenieśliśmy go choćby na nauczanie domowe – nie z wygody, ale z konieczności. Po prostu nie jest w stanie funkcjonować według normalnego planu.

Nie, nie gra w gry, nie wpatruje się godzinami w telefon. Czyta. Pisze. Rysuje. Ogląda wykłady online. Pasjonuje się biologią, programowaniem i historią jednocześnie. Po prostu jego mózg nie potrafi się wyłączyć, jakby brakowało mu przycisku “off”.

Najpierw tylko obserwowałam. Potem zaczęłam zauważać dziwne zachowania: dziesięć razy zamyka i otwiera szufladę, poprawia dywan, stukając w ścianę. Przestraszyłam się. Nie dlatego, iż przeszkadzał – ale dlatego, iż stało się jasne: jego układ nerwowy jest na skraju wyczerpania. Wtedy uznałam, iż potrzebny jest specjalista.

Poszliśmy do neurologa. Skierował nas na badania. Wyniki – w normie. Następnie trafiliśmy do psychiatry. Lekarz przywitał nas chłodnym uśmiechem i od razu zaczął rozmowę nie o synu, ale o mnie. Mówił grzecznie, powściągliwie, aż w końcu postawił “diagnozę”:

— Ma pani ewidentny problem — oznajmił. — Spędza pani z synem za dużo czasu. Pani go… udusiła swoją miłością.

— Przepraszam, co? — zaniemówiłam.

— Normalni rodzice — ciągnął z wyższością — widzą dziecko rano przy śniadaniu i wieczorem przy kolacji. A pani jest przy nim non stop. I stąd efekt – syn nie ma psychiki, tylko “tryb szklarniowy”.

— Pracuję zdalnie. To przestępstwo?

— Przestępstwo to pani lęk! — odciął. — Objechała pani pół Wrocławia na badaniach. A wszystko po to, by szukać u chłopaka nieistniejącej choroby. Wpatruje się pani, podsłuchuje, szuka. Chce pani znaleźć problem, żeby… czuć się potrzebną.

— Przepraszam, ale badania zlecił neurolog, nie ja — odpowiedziałam spokojnie. — Po prostu stosowałam się do zaleceń.

— Normalna matka by odmówiła – drogo przecież! A pani choćby teraz patrzy na niego z uwielbieniem, a on szpera w kieszeniach. Nieuszanowany. Niezdyscyplinowany. A pani… zbyt pobłażliwa. Nie krzyczy. Ja bym na pani miejscu się leczył.

A potem… zaczęło się. Prawie pół godziny wizyty, za którą zapłaciłam niemałe pieniądze, opowiadał… o sobie.

O córce, która z nikim nie rozmawia, farbuje włosy na niebiesko, biega w krótkich spodenkach po mrozie. Że pali w klatce schodowej, włóczy się z dziwnymi typami. Że on sam łyka leki uspokajające, żeby to zaakceptować. Mówił, iż tak właśnie trzeba przyjąć nastolatka.

Słuchałam. Wysłuchałam. Podziękowałam – i wyszłam.

Na dworze odetchnęłam z ulgą.

I wiecie co? Nie jestem przewrażliwiona. Jestem po prostu matką. Tą, która chce zrozumieć swoje dziecko, pomóc mu, nie zostawić samego wśród burzy hormonów, strachu i bezsennych nocy. Tak, jestem blisko. Tak, jesteśmy razem. A jeżeli ktoś się tego boi – to znaczy, iż nie zrozumie, czym jest prawdziwa troska.

Teraz szukam innego lekarza. Spokojnego, pełnego szacunku. Nie takiego, który będzie się wyżalał na wizycie, ale takiego, który naprawdę nas wysłucha. Bo jestem pewna: kochanie własnego dziecka to nie diagnoza. To norma. To macierzyństwo.

Idź do oryginalnego materiału