Dzisiaj znowu myślę o tym, jak zwykły dzień może zmienić wszystko. Jechałem windą, zupełnie nie spodziewając się, iż ta krótka podróż stanie się początkiem czegoś nowego. W rogu stała młoda kobieta w szarym płaszczu, trzymając za rękę może pięcioletnią dziewczynkę. Ta przyglądała mi się wielkimi niebieskimi oczami, aż w końcu rozpromieniła się szerokim uśmiechem.
— Jedziesz do pracy? — zapytała bez ceregieli.
— Zosiu, do obcych mówimy „pan”, — delikatnie skarciła ją matka, przepraszająco uśmiechając się w moją stronę.
Skinąłem głową i odparłem:
— Tak, do biura.
— A list do Mikołaja już pan napisał?
Roześmiałem się. Nigdy nie wierzyłem w te opowieści, choćby jako dziecko, ale nie zamierzałem tego mówić małej. Dziewczynka z dumą podała mi pogniecioną kartkę. Bezmyślnie włożyłem ją do kieszeni i pożegnawszy się, wyszedłem na mróz.
Cały dzień starałem się zapomnieć o tym spotkaniu — zagłębiłem się w pracę, odpędzając myśli o byłej narzeczonej, która w ostatniej chwili odwołała ślub. Wyjechałem do innego miasta, by zacząć od nowa. Ale choćby w ciszy nowego mieszkania nie potrafiłem zagłuszyć pustki.
Wieczorem, spacerując po ośnieżonych ulicach, przypomniałem sobie o tej kartce. Wyjąłem ją z kieszeni i przeczytałem niezdarnym dziecięcym pismem: „Niech pan zawsze będzie szczęśliwy i nigdy nie smutny!”. Coś we mnie zmiękło. Postawiłem kartkę na półce — tak, by widzieć ją każdego dnia.
Kilka dni przed Wigilią zadzwoniłem do właścicielki mieszkania, by dowiedzieć się, gdzie mieszka ta dziewczynka. Pani Halina ochoczo wyjaśniła — okazało się, iż mama z córką mieszkają piętro wyżej, a kobietę nazywają Kasia.
Tego samego wieczoru zapukałem do ich drzwi. Kasia oniemiała na mój widok.
— Przepraszam — zacząłem niezręcznie — przyszedłem do Zosi. Rzecz w tym, iż do naszego biura tymczasowo przyjechał Mikołaj. Poprosił, bym odnalazł dziewczynkę o imieniu Zosia i wręczył jej list osobiście.
Dziewczynka momentalnie wymknęła się zza pleców matki:
— Wiedziałam, iż cię pośle! Zaraz przyniosę!
Po chwili wróciła z wielką kopertą, ozdobioną śnieżynkami i serduszkami. Widniał na niej napis: „Dla Mikołaja, tylko do rąk własnych!”.
— Tylko niech pan nie pokazuje mamie! Bo życzenie się nie spełni!
— Przyrzekam, list dotrze do adresata — uśmiechnąłem się.
W domu nie wytrzymałem i otworzyłem kopertę: „Drogi Mikołaju! Nazywam się Zosia. Byłam grzeczną dziewczynką. Proszę bardzo — przynieś mi dużego, mięciutkiego misia. I… nowego tatę. Bo ja zupełnie nikogo nie mam.”
W sylwestrową noc znów stanąłem pod ich drzwiami. Kasia otworzyła i zamarła — stałem przed nią z ogromnym różowym misiem w rękach.
— Mikołaj prosił, bym przekazał to grzecznej Zosi — powiedziałem.
Zosia skakała z radości, ściskając raz mnie, raz matkę.
Kasia zaprosiła mnie na święta. Przy stole dziewczynka nagle spytała:
— A co z moim drugim życzeniem?
— Z tym trochę trudniej… — zawahałem się.
— A o co jeszcze prosiłaś? — ostrożnie dopytała Kasia.
— Żeby Mikołaj przyniósł mi nowego tatę. Ale jeżeli akurat nie ma żadnego, to może pan zostanie?
Zosia słodko ziewnęła i zasnęła, wtulona w misia.
A my, dwoje dorosłych, siedzieliśmy w milczeniu nad talerzami z sałatkami, rumieniąc się i uśmiechając. Za oknem sypał puszysty śnieg, a w mieszkaniu po raz pierwszy od dawna było naprawdę ciepło.