Kinga starała się stłumić łzy głęboko w sobie, by nie psuć święta. Poprawiła bluzkę na już widocznym brzuchu i, popychając przed sobą wózek inwalidzki z synem, otworzyła drzwi kawiarni.
Zwyczajna niedziela, gdy mamy dzieci niepełnosprawnych z Łodzi spotykały się w kawiarni, by na chwilę odetchnąć od niekończących się rehabilitacji i walki o godne życie swoich pociech. Same zorganizowały sobie tę chwilę wytchnienia, bez sponsorów i fundacji. Kawiarnia „Fasola” zamykała się dla nich na wyłączność. Dzięki właścicielce zmęczone mamy dostawały darmową herbatę, ciastka i mogły pośpiewać w karaoke. W tych chwilach stawały się znów zwykłymi młodymi kobietami, które śmiały się, rozmawiały i żartowały.
Kinga przychodziła tu zawsze, choćby gdy nie miała siły się ruszyć. To była jej oaza, gdzie rozumiano ją i akceptowano. Teraz jednak siedziała w milczeniu, nie wiedząc, jak powiedzieć przyjaciółkom, iż jest w ciąży, a mąż „zrobił nogę”, mówiąc, iż to zbyt duży ciężar. Drugie dziecko nie powinno się urodzić, skoro pierwsze ma mózgowe porażenie dziecięce. Ale Kinga odmówiła aborcji i teraz, po trzech miesiącach, mężczyzna żył już z inną kobietą, a ona ledwo miała pieniądze na benzynę, by przywieźć chorego syna na to spotkanie.
– No, mów, co się stało? – przysiadła się do niej Ewa Nowak, zadziwiająco młoda, piękna i silna. Jej córka, Zosia Kowalska, też jeździła na wózku, ale dzięki cierpliwej i kochającej matce zdobywała nagrody wokalne na całym świecie i żyła pełnią radości.
Kinga chciała wybuchnąć płaczem z żalu nad sobą, ale Ewa energicznie przerwała:
– I tak wszystko wiadomo. Zostawił? No to jego strata. Lepiej powiedz, jakie masz jeszcze zasoby? Co naprawdę może ci pomóc stanąć na nogi?
– Nic – szepnęła Kinga, ocierając nos.
– Tak nie może być! Bóg przecież nie zniknął, prawda? choćby w twojej sytuacji. A Bóg pomaga przez ludzi, pamiętasz to przysłowie? Więc bierz mikrofon, zaśpiewamy, wypijemy herbatę, a w domu pomyślisz, co dalej. I – tak, przeczytaj tekst psycholog Kowalskiej o zasobach. Wyszukaj w internecie. To od niej nauczyłam się, iż wyjście jest zawsze, Kingu. Nie zabijaj cudu…
Kinga śpiewała i śmiała się, a wolontariusze z fundacji zajęli się jej synem. Dostali też paczkę ciastek, a w domu Kinga po raz pierwszy nie wzdrygnęła się na dźwięk pustego mieszkania.
Zasoby, zasoby… Tej nocy, układając syna do snu i słysząc jego „Mamo, kocham cię, razem damy radę”, Kinga usiadła, by spisać to, co jeszcze miała.
I oto był pierwszy, a adekwatnie drugi – Bóg, który ją kocha, i jedenastoletni syn, choć na wózku, ale bystry i o wielkim sercu. To on mógł pomóc z maleństwem. On był jej inspiracją!
Lecz więcej nie umiała dopisać. Lista wydawała się krótka, a Kinga nie spała całą noc.
Rano wstała z trudem, ale nie mogła opuścić liturgii, zwłaszcza teraz.
– Boże, Boże! – szeptała przez całą mszę w swoim ulubionym kościele na ulicy Głównej w Łodzi. Proboszcz parafii św. Trójcy marzył kiedyś o ośrodku rehabilitacji dla niepełnosprawnych dzieci. Po mszy podszedł do Kingi, zebrał produkty przyniesione przez parafian „na kwestę” i podał jej torbę.
– To dla ciebie i syna, Kingo – szepnął ksiądz. – Babcia Helena będzie przynosić jedzenie, gdy urodzisz. Mieszka blisko, a jeżeli trzeba, posiedzi z dziećmi. Powiedz, co jeszcze możemy zrobić?
Kinga stała zdezorientowana, wpatrując się w jego życzliwe oczy.
– Nie milcz, Kingo. Ludzie omijają cudzą biedę, bo nie wiedzą, jak pomóc. Pomyśl i wróć na herbatę.
I tak Kinga zrozumiała, iż dobrych ludzi jest więcej. Trzeba tylko pokazać im, jak pomóc. Musiała też przełamać dumę, gdy zaczęła prosić przyjaciół o pomoc w opiece. Ku jej zdumieniu, chętnie się zgadzali, przynosząc jedzenie i ubrania. Dumę zastąpiła pokora i wdzięczność Bogu.
Do listy dopisała: Bóg, syn, parafia, przyjaciele.
Lecz przyszłość wciąż niepokoiła. Data porodu się zbliżała, a Kinga nie miała dochodu ani stabilności.
Następnego dnia przyszła paczka – nowe ubranka, wózek i pościel. Na Facebooku czekała wiadomość od kobiety o imieniu Agnieszka:
„Droga Kingo, mam nadzieję, iż przydadzą się te rzeczy. Znajomi opowiedzieli mi o twojej sytuacji. Choć to nie tragedia, tylko przejściowe trudności. Pracuję w dużej firmie w Warszawie i mogę wysyłać ci miesięcznie tysiąc złotych. Proszę, módl się za mnie i moją zmarłą matkę, Helenę.”
Dłonie Kingi drżały. Gdy czytała, łzy euforii zalewały oczy. W drzwiach zadzwonili – przyszli przyjaciele, by zabrać syna na spacer. Sami zorganizowali dyżury.
Tym razem Wojtek przyprowadził nieśmiałego mężczyznę.
– Kinga, on ma wadę wymowy, ale jest genialnym informatykiem. Przyjechał na miesiąc z Francji. Pomóż mu z tłumaczeniem, a on cię wynagrodzi.
Wieczorem, po omówieniu szczegółów, Kinga nalała herbaty i włączyła występ Zosi Kowalskiej, której śpiew poruszał serca.
– Co niemożliwe ludziom, możliwe Bogu. Prawda, Antoine? – powiedziała po francusku, nieświadoma, iż na lata urlopu zapewniła sobie dodatkowy zarobek.
W pokoju skreśliła wszystko na liście, zostawiając tylko jedno słowo: „Bóg”. On troszczy się o wszystkich.
A jeżeli dał dziecko – to i na dziecko da.