Miewam niełatwe dni. Takie, w których myślę, iż więcej nie dam rady przyjąć, iż nie potrafię poradzić sobie z kłopotami.
Znam wszystkie dobre słowa i wsparcie jakie mogę sama sobie podarować, w końcu oddałam równowartość małego mieszkania na terapię. Wiem też doskonale jakie komunikaty mogę mówić sama do siebie, aby z tych czarnych dni wyjść w miarę cało. Doskonale też wiem, iż staram się być najlepszą wersją siebie, najlepszą matką, ale życie, jak to życie, czasami ma inne plany i wychodzi mi to różnie.
I przy okazji takiej właśnie życiowej curvy (chodzi mi oczywiście o nic innego jak o zakręt, tylko po łacinie) olśniło mnie, iż rodzicielstwo nigdy nie będzie jak kasyno. Nie ma tak, iż zawsze wygrasz, ruletka zawsze wylosuje Twój numerek, a karta będzie ci szła. O nie. Nie będzie też tak, iż cię oskubie doszczętnie i wyjdziesz wrakiem.
W rodzicielstwie jesteś zawsze gdzieś pomiędzy. Pomiędzy patologią i ideałem, coś wygrasz, a coś przegrasz. Jak ze wszystkim, zawsze. Może choćby będą całe przegrane batalie, będziesz musiała w końcu zaakceptować, iż twoje dziecko jest flejtuchem, nieukiem, czy niejadkiem. Na twoich oczach, mimo usilnych starań wcale nie wyrasta według planu, jaki miałaś w głowie. Nie robi tak, jak miało być. Toż to mały człowiek jest, a jak wiadomo, po ziemi nie chodzą same ideały. Możliwe zaś, iż dostaniesz dziecko wyjątkowo utalentowane sportowo, muzycznie, czy manualnie. Nie ogarnie własnego pokoju, ale będzie wirtuozem skrzypek. Będziesz stała w pierwszych rzędach, leczyła na fizjoterapii dłonie, którymi klaskałaś tak mocno, iż nabawiłaś się kontuzji, będą ci obcy ludzie gratulowali. Coś wygrasz, a coś przegrasz.
I w tym całym zamieszaniu najważniejsze zdaje się to, iż my byśmy wszystkie, my matki, chciały codziennie wygrać. Całe zastępy matek chcą codziennie mieć w domu ideał, posłać w świat kompletną wersję najlepszego człowieka, który dzięki nam nigdy nie doświadczy absolutnie żadnych niedogodności, nie spotka złych ludzi, przeżyje idealne życie bez trosk. Słyszysz jak to w ogóle brzmi? Utopia, bo przecież tak się nie da, bo równowaga we wszechświecie musi być.
Tak więc teraz częściej właśnie sobie to zdanie powtarzam – coś wygrasz, coś przegrasz. Kiedy mam jakiś problem z dziećmi, one zwykle chodzą parami, bo wiadomo, na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą, jak się wali to wszystko. Zawsze wtedy się pocieszam, iż coś ugram, a coś będę musiała zaakceptować. Bo każde dziecko coś ma i każdy problem można albo rozwiązać, albo po prostu na jakiś czas od siebie oddalić, albo zaakceptować na tyle, aby problemem przestał być,
Pozornie łatwiej mi się z tym żyje, coś wygrasz, coś przegrasz. Postawisz na swoim w jednej kwestii, ale odpuścisz inną. Wiem, iż też często cię to męczy, wiem. Więc jeżeli Twoje dziecko zacznie, za Twoją namową czytać więcej książek, ale przez cały czas nie ogarnie burdelu w pokoju, zanim wyjdziesz z siebie, spokojnie. Weź głęboki wdech i pomyśl. Coś wygrałaś, coś przegrałaś. Tak już jest, to zupełnie normalne.
Zdjęcie: unsplash.com