Mały Piesek

polregion.pl 4 dni temu

**Szczeniak**

Małgosia i jej mama żyły we dwójkę. Ojciec Małgosi? Oczywiście, iż istniał, ale nie był im potrzebny. Dziewczynka nie zadawała jeszcze pytań na jego temat. W szkole dzieci licytują się, kto ma fajniejszych rodziców, ale w przedszkolu ważniejsze są zabawki niż obecność lub brak taty.

Ewa postanowiła, iż lepiej, by Małgosia nie wiedziała, jak bez pamięci zakochała się w przyszłym ojcu dziewczynki. Kiedy oznajmiła mu o ciąży, on poinformował ją, iż jest żonaty. Owszem, ma problemy z żoną, ale nie może odejść, bo jej ojciec to jego szef. W razie czego zostałby z gołym tyłkiem, a taki Ewie raczej nie byłby potrzebny. Doradził jej też, by „pozbyła się problemu”, póki jeszcze czas, bo alimentów i tak by nie dostała. A jeżeli mimo wszystko zdecyduje się działać, to będzie jej tylko gorzej…

Nie narzucała się. Zniknęła z jego życia i sama wychowywała Małgosię. Dziewczynka okazała się uroczą istotą, a Ewie to wystarczało.

Pracowała jako nauczycielka w podstawówce, a pięcioletnia Małgosia chodziła do przedszkola. Nikogo więcej nie potrzebowały.

Po Nowym Roku do szkoły przyszedł nowy wuefista. Wysoki, wysportowany, uśmiechnięty. Wszystkie samotne nauczycielki (a było ich większość) natychmiast zaczęły się do niego przymilać. Tylko Ewa nie patrzyła w jego stronę i nie śmiała się z jego żartów. Może dlatego właśnie zwrócił na nią uwagę.

Pewnego dnia, gdy wychodziła po lekcjach ze szkoły, przed nią zatrzymał się terenowy samochód. Z auta wysiadł wuefista i otworzył przed Ewą drzwi od strony pasażera.

— Proszę bardzo — uśmiechnął się i skinął głową w stronę fotela.

— Dziękuję, ale mam niedaleko — odparła zdezorientowana Ewa.

— Wsiadaj. Lepiej jechać niż iść, choćby jeżeli to dwa kroki — zauważył sensownie.

Ewa trochę się zawahała, ale w końcu wsiadła. Wuefista zatrzasnął drzwi, usiadł za kierownicą i zapytał o adres.

— Nie pamiętam. Znam tylko numer przedszkola — przyznała się, spuszczając wzrok.

— Jakiego przedszkola? — spojrzał na nią zdziwiony.

— Tego, do którego chodzi moja córka — wyjaśniła gwałtownie Ewa.

— Masz córkę? Dużą? — Niespodziewanie przeszedł na „ty”.

— Małgosia. Ma pięć lat — odpowiedziała Ewa i sięgnęła po klamkę. — Lepiej pójdę pieszo. Otworzyła drzwi.

— Zaczekaj. Zawiozę was. — Włączył silnik.

Ewa zatrzasnęła drzwi. Co złego mogło się stać, jeżeli podwiózłby ją po Małgosię? I tak nic z tego nie wyniknie. Po co facetowi kobieta „z dzieckiem na karku”, kiedy wokół pełno wolnych i bez obciążeń?

— No dobrze, jeżeli pan nie śpieszy się… — westchnęła.

— Nie śpieszę. Nikt na mnie nie czeka. Nie mam ani żony, ani dzieci — odparł od razu, oszczędzając jej pytań.

— A to dlaczego? Straszny charakter? Kobiety nie wytrzymują? A może któraś pana tak skrzywdziła, iż boi się pan poważnych związków? — zapytała Ewa.

— Jaka wojownicza. Nie spodziewałem się. Z wyglądu taka spokojna. Było już wszystko: miłość, rozczarowania. Ale do ślubu nigdy nie doszło, i to nie tylko z mojej winy. Nie wyszło. A charakter… No przecież nikt nie jest idealny, szanowna Ewo Tomaszewna. Ty też nie wyglądasz na taką twardzielkę.

— Żałuje pan, iż mnie podwiózł? O, proszę skręcić w tę ulicę — poprosiła pospiesznie.

Samochód zatrzymał się przed przedszkolem.

— Zaczekam — powiedział wuefista, gdy Ewa wysiadła.

Zawahała się przy aucie.

— Nie ma sensu. Mieszkamy tuż obok. Nie chcę, żeby Małgosia zadawała potem pytania. Rozumie pan, Krzysztofie Stanisławowiczu? — Spojrzała na niego surowo, jak na opornego pierwszaka. — Nie czekaj na nas. — Zamknęła drzwi i podeszła do przedszkola.

Odchodząc, widziała, jak Krzysztof Stanisławowicz Kowalski siedzi w aucie, zamyślony. Po chwili odpalił silnik i odjechał. Gdy po dziesięciu minutach Ewa wyszła z przedszkola, prowadząc za rękę córkę, westchnęła z ulgą i lekkim rozczarowaniem. Wszystko jasne. Kobieta z dzieckiem mu nie pasuje. No i dobrze. *”Nam też on nie jest potrzebny”* — pomyślała.

Ale następnego dnia Krzysztof znów czekał na nią pod szkołą.

— Pewnie myślałaś, iż uciekłem, gdy się dowiedziałem, iż masz córkę. A tu niespodzianka. Wsiadaj. Do przedszkola? — zapytał zwyczajnie.

Ewa uśmiechnęła się i skinęła głową. Gdy podprowadziła Małgosię do auta, dziewczynka spojrzała na Krzysztofa dokładnie tak samo, jak ona dzień wcześniej, a potem wzrok podniosła na mamę.

— To mój kolega z pracy, Krzysztof Stanisławowicz. Uczy w naszej szkole. No co stoisz? Wsiadaj — powiedziała Ewa, udając wesołość, by ukryć zakłopotanie.

Małgosia nie podskoczyła z radości, nie rzuciła się do samochodu. Poważnie wdrapała się na tylną kanapę i wpatrywała się w okno.

— Gdzie pojedziemy? — zapytał Krzysztof, odwracając się do niej.

— Gdzieś niedaleko. Bez fotelika mogą dać mandat — odezwała się za córkę Ewa.

— No to może do centrum rozrywki? Na spacer za zimno. Małgosia, zgoda? — zapytał wesoło Krzysztof.

Małgosia nie odpowiedziała, wciąż wpatrzona w szybę, jakby nie było nic ważniejszego. Krzysztof uśmiechnął się i ruszył.

W szkole wszyscy znacząco milkli, gdy Ewa wchodziła do pokoju nauczycielskiego. A gdy zjawiał się wuefista, śpiesznie wychodzili, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia.

Krzysztof nie naciskał, był cierpliwy. Dwa razy wychodził po kolacji u Ewy, ale za trzecim razem został do rana. Ewa spała źle, co chwilę zerkała na zegarek — bała się, iż Małgosia przyłapie ją niespodziewanie w łóżku z Krzysztofem.

— Uspokój się, dziewczyna duża, rozgarnięta. Niech się przyzwyczaja — powiedział nad ranem Krzysztof, przytulając ją.

Ale Ewa wysunęła się z jego objęć i wstaA gdy Małgosia z uśmiechem przytuliła się do nich obojga, a szczeniak merdając ogonem wskoczył na kanapę, Ewa zrozumiała, iż prawdziwe szczęście znalazła właśnie tutaj – w swoim małym, nieidealnym, ale pełnym miłości świecie.

Idź do oryginalnego materiału