"Mam dość ohydnego zachowania obsługi na all inclusive w Turcji. I to do mojego dziecka!"

mamadu.pl 4 miesięcy temu
Zdjęcie: Obsługa hotelu przekracza granice. fot. Michal Wozniak/East News


Zdaniem wielu osób wakacje all inclusive są najlepszą i najwygodniejszą formą wypoczynku. Nie trzeba martwić się o przelot, zakwaterowanie i wyżywienie. Obsługa uśmiecha się na każdym kroku, zagaduje i zaczepia dzieci. Nasza czytelniczka zauważa, iż czasami jednak kelnerzy posuwają się o krok za daleko.


Wiele rodzin z dziećmi chwali wakacje all inclusive. Do wykupienia tego rodzaju wypoczynku zachęca perspektywa błogiego lenistwa. Wszystko podane jak na tacy, podsunięte pod sam nos. Wystarczy pojawić się w restauracji o określonej godzinie, by najeść się do syta. A potem siup na leżaczek i tak do wieczora.

Wszystko ocieka słodyczą


Wakacje all inclusive w Egipcie, Tunezji, Turcji czy na Cyprze rządzą się swoimi prawami. Opychamy się jedzeniem, bo przecież zapłaciliśmy, leżymy i smażymy się na leżakach, bo tak robią wszyscy. Obsługa uśmiecha się na każdym kroku i służy swoją pomocą. Kelnerzy zaczepiają dzieci, a rodzice cieszą się, iż panuje taka miła atmosfera. Jeszcze tylko spijania sobie z dzióbków brakuje.

"Byłam na all inclusive w Turcji. Wróciłam dwa tygodnie temu i wciąż powracam myślami do tego, co się tam wydarzyło. Muszę się tym z kimś podzielić, bo nie mogę tego dłużej w sobie tłamsić. Może otworzę rodzicom oczy, może spojrzą na pewne sprawy z innej perspektywy. Z perspektywy dziecka" – pisze nasza czytelniczka.

"Taka sytuacja: pierwszego dnia idziemy do restauracji, u progu wita nas kelner. Mężczyzna, na moje oko 25-letni. Uśmiech przyklejony do twarzy (trochę sztuczny, ale mniejsza o większość). Głaszcze po głowie mojego 4-letniego syna, który nie kryje swojego niezadowolenia. Idziemy dalej.

Biedne dziecko


Następnego dnia sytuacja się powtórzyła, ale tym razem inny kelner z moim synem przywitał się w taki, a nie inny sposób. Kiedy siedzieliśmy przy stoliku i delektowaliśmy się pysznym jedzeniem, kelner, którzy przyniósł nam napoje, zaczepił moje dziecko i próbował zażartować. Przemilczałam, by nie psuć atmosfery.

Bodajże za dwa dni miała miejsce kolejna sytuacja, która moim zdaniem nie miała prawa się wydarzyć. Kiedy Julek patrzył w inną stronę, kelner ukradkiem (dla żartów) zabrał mu talerz z jedzeniem. Mąż wstał i poprosił, by więcej w taki sposób się nie zachowywał. Przeprosił i sytuacja więcej się nie powtórzyła.

Jednak to, co wydarzyło się w dniu wyjazdu, było już totalnym przegięciem. Pan z obsługi zapytał, czy może zrobić sobie z nami, a dokładniej moim synem zdjęcie. Julek jest blondynem o kręconych włosach i niektórzy obywatele Turcji patrzyli na niego jak na zjawisko. Oczywiście kategorycznie odmówiliśmy. Przecież Julek nie jest zabawką, marionetką ani atrakcją turystyczną.

Gdzie są granice?


Przypuszczam, iż nikt z obsługi nie miał złych intencji. Byli mili i uśmiechnięci (tak jak prawdopodobnie od nich wymagano). Zaczepiali dzieci na różne sposoby. Głaskali po głowie, przybijali piątki, zabierali talerze, czy pukali w ramię i chowali się z drugiej strony. Niby wszystko z sympatii, w formie żartu, ale ja na to zachowanie patrzeć nie mogłam. Mnie to po prostu obrzydzało!

Tyle mówi się o poszanowaniu granic drugiej osoby (także i dziecka). O natarczywości i pedofilii. Tak, wiem, iż być może używam zbyt mocnych słów, ale ja odebrałam to właśnie w taki sposób. Mąż zwrócił kelnerowi uwagę i w restauracji mieliśmy spokój (a dokładniej nasz syn).

Jednak większość dzieci musiała znosić i tolerować te zaczepki, bo rodzice nie zareagowali. A wręcz przeciwnie, niektórzy cieszyli się, iż kelner zwrócił na ich malucha uwagę. Gdy ten 'dokuczał' dziecku, oni śmiali się razem z nim. Podsumuję to jednym słowem: 'obrzydliwe'. Zanim następnym razem uśmiechniesz się do kogoś, kto głaszcze twoje dziecko, zastanów się, czy chciałabyś być na jego miejscu".

Idź do oryginalnego materiału