Mam prawo do miłości
Dlaczego moja rodzina mnie nie rozumie, nie wiem – ostatnio myślała Halina, choć teraz czuła się naprawdę szczęśliwa. – Zamiast się cieszyć moim szczęściem, oni za moimi plecami knują intrygi i opowiadają głupoty znajomym.
Halina ma pięćdziesiąt cztery lata, jest sympatyczną kobietą, pracuje w dużym zespole, gdzie jest szanowana, bo pracuje tam od dawna, pomaga młodszym i generalnie jest bardzo życzliwa.
Jej życie nie było od młodości usłane różami. W pierwszym małżeństwie nie trafiła na dobrego męża. Jak tylko matka nie odradzała jej tego małżeństwa:
– Córeczko, posłuchaj moich rad, nie wychodź za Krzyska. Nie będzie z niego porządnego męża. Spójrz tylko na jego ojca. Całe życie nie siedzi w domu, taki już od młodości. Mieszkamy w sąsiedztwie, wszyscy wszystko widzą. Potrafi nie wracać dwa dni, a czasem i trzy. Bywało, iż nie pojawiał się tydzień, wtedy matka Krzyska biegała po całym mieście i go szukała. A kiedy wrócił, urządzał jej awantury, krzyczał na całe podwórko, iż go kompromituje, biega i go szuka.
– Mamo, to tylko plotki – broniła Halina. – choćby jeżeli jest w tym trochę prawdy, to Krzysiek nie odpowiada za ojca. On jest inny. Jest nam razem dobrze i wesoło.
– Córeczko, ostrzegłam cię, nie spiesz się z małżeństwem, jeszcze zdążysz.
– Nie zdążę – odparła córka i odwróciła się do okna.
– Halinko, czyżbyś była w ciąży? – załamała ręce matka.
– Tak, mamo. Dlatego wychodzę za mąż.
– No proszę – mamrotała matka. – Patrzę, jesz ogórki kiszone i myślę, iż to wiosna, może masz ochotę, awitaminoza… Co się dzieje, dlaczego nie myślisz głową, taka młoda, a już się wiążesz – biadała.
– Mamo, dość tych lamentów, co się stało, to się stało, szykuj się na ślub – twardo powiedziała Halina.
– A gdzie będziecie mieszkać?
– Tu, u nas. SamMama westchnęła ciężko, ale w końcu skinęła głową, widząc determinację w oczach córki, i mimo obaw zaczęła przygotowywać dom na przyjęcie młodych.