Codziennie budzę się do cichego płaczu Emilki. Jest taka malutka, taka idealna. Jej paluszki zaciskają się wokół mojego, gdy ją podnoszę, i wtedy znów czuję, iż świat ma sens.
“Dzień dobry, kochanie” szepczę, wyjmując ją z łóżeczka. “Dobrze spałaś?”
Z kuchni słyszę ciężkie kroki Mikołaja. Zawsze był małomówny, ale od kiedy urodziła się Emilka, stał się jeszcze bardziej wycofany.
“Znowu mówisz do siebie?” pyta, stojąc w drzwiach z tym nieczytelnym spojrzeniem.
“Nie mówię do siebie, rozmawiam z Emilką.”
Wzdycha i przeciąga dłonią przez włosy.
“Kasia, musimy porozmawiać.”
“Później” odpowiadam, kołysząc ją delikatnie. “Najpierw muszę ją nakarmić.”
Patrzę, jak odchodzi, i przez chwilę czuję ukłucie winy. Wiem, iż Mikołaj przez coś przechodzi, ale Emilka mnie potrzebuje. Jest taka krucha, tak bardzo ode mnie zależna.
W ciągu dnia, gdy on jest w pracy, mamy z Emilką swój rytm. Śpiewam jej kołysanki, kąpię z największą ostrożnością, czytam bajki. Słucha mnie tymi błyszczącymi oczkami, jakby rozumiała każde słowo.
“Tatuś cię pokocha” mówię, zmieniając jej pieluszkę. “Musi tylko przywyknąć.”
Gdy Mikołaj wraca wieczorami, zawsze znajduję wymówkę, żeby zabrać Emilkę do drugiego pokoju. On na nią nie patrzy, nie pyta o nią. Czasem słyszę, jak płacze w łazience, i nie rozumiem dlaczego.
Pewnej nocy, po położeniu Emilki spać, znajduję Mikołaja na kanapie z jakimś zdjęciem w rękach.
“Co to?” pytam.
Podnosi wzrok, a jego oczy są czerwone.
“Pamiętasz?”
To USG. Nasze pierwsze USG sprzed ośmiu miesięcy. Pamiętam ten dzień dokładnie: emocje, plany, imiona, które wybieraliśmy razem.
“Oczywiście, iż pamiętam” mówię, siadając obok niego. “To wtedy dowiedzieliśmy się, iż będzie Emilka.”
Mikołaj zamyka oczy, a łzy spływają mu po twarzy.
“Kasia… Emilki tu nie ma.”
“O czym ty mówisz? Śpi w swoim pokoju.”
“Nie, kochanie. Nie ma pokoju dziecięcego. Nie ma łóżeczka. Nie ma Emilki.”
Zrywam się.
“Zwariowałeś?! Przecież jest! Właśnie ją ułożyłam!”
Biegnę do pokoju, a Mikołaj za mną. Gdy otwieram drzwi, zapala światło.
Pokój jest pusty. Nie ma łóżeczka, nie ma karuzeli pod sufitem, nie ma tych malutkich ubranek, które rano rzekomo prałam. Są tylko zakurzone pudła i stare meble.
“Emilka…” szepczę.
“Straciliśmy Emilkę sześć miesięcy temu, Kasia” mówi Mikołaj, łamiącym się głosem. “W 32. tygodniu. Nie pamiętasz? Pępowina… lekarze powiedzieli, iż nic nie da się zrobić.”
Obrazy wracają jak odłamki szkła: szpital, ciche monitory, moje puste ramiona.
“Przecież ja ją noszę codziennie… karmię… uśmiecha się do mnie…”
Mikołaj obejmuje mnie, gdy osuwam się na podłogę.
“Nosiłaś koc, kochanie. Mówiłaś do koca. Widziałem, jak go kołyszesz, zmieniasz ‘pieluszkę’. Czekałem, żebyś sobie przypomniała, żebyś wróciła do mnie.”
Patrzę na swoje puste ramiona i pierwszy raz od miesięcy czuję, iż naprawdę są puste. Ciężar, który wydawało mi się, iż czuję, szepty, które wydawało mi się, iż słyszę wszystko rozpływa się jak dym.
“Emilka… moja Emilka…”
“Wiem, iż boli” szepcze Mikołaj. “Mnie też boli każdego dnia. Ale musimy iść dalej. Razem, bez niej, ale razem.”
Tej nocy płaczę po raz pierwszy od pogrzebu, którego nie pamiętałam. Płaczę za moim dzieckiem, które nigdy nie wróciło do domu, za mężem, który patrzył, jak zatracam się w ułudzie, i cierpliwie czekał, aż wrócę. Za tymi miesiącami, które ukradłam prawdziwej żałobie.
Ale płaczę też z ulgą, bo wreszcie mogę zacząć się leczyć.
A Mikołaj jest tu, czeka na mnie, jak zawsze czekał.