Mama, która wychowuje swoją córeczkę z miłością, podczas gdy mąż nie chce dziecka.

newsempire24.com 4 dni temu

Dzisiaj znowu obudził mnie cichy płacz Zosi. Taka malutka, taka doskonała. Jej paluszki zaciskają się na moim, kiedy ją podnoszę, i czuję, jakby cały świat znów miał sens.

“Dzień dobry, kochanie” szepczę, wyjmując ją z łóżeczka. “Dobrze spałaś?”

Z kuchni słyszę ciężkie kroki Jacka. Zawsze był człowiekiem małomównym, ale od kiedy urodziła się Zosia, stał się jeszcze bardziej wycofany.

“Znowu rozmawiasz sama ze sobą?” pyta, stojąc w drzwiach z tym niezrozumiałym spojrzeniem.

“Nie rozmawiam sama, rozmawiam z Zosią.”

Wzdycha i przeciąga dłonią przez włosy.

“Kasia, musimy porozmawiać.”

“Później” odpowiadam, kołysząc ją delikatnie. “Najpierw muszę ją nakarmić.”

Patrzę, jak odchodzi, i na moment czuję ukłucie wyrzutów sumienia. Wiem, iż Jacek przeżywa coś trudnego, ale Zosia mnie potrzebuje. Jest taka krucha, tak bardzo ode mnie zależna.

W ciągu dnia, gdy on jest w pracy, Zosia i ja mamy swój rytuał. Śpiewam jej kołysanki, kąpię z największą starannością, czytam bajki. Słucha mnie tymi błyszczącymi oczami, które zdają się rozumieć każde słowo.

“Tatuś cię pokocha” mówię, zmieniając jej pieluszkę. “Po prostu potrzebuje czasu, żeby się przyzwyczaić.”

Gdy Jacek wraca wieczorami, zawsze znajduję pretekst, by zabrać Zosię do innego pokoju. On na nią nie patrzy, nie pyta o nią. Czasem słyszę, jak płacze w łazience, i nie rozumiem dlaczego.

Pewnej nocy, po położeniu Zosi, znalazłem Jacka siedzącego na kanapie ze zdjęciem w dłoniach.

“Co to jest?” pytam.

Podnosi wzrok, a jego oczy są czerwone.

“Pamiętasz to?”

To USG. Nasze pierwsze USG sprzed ośmiu miesięcy. Pamiętam ten dzień doskonale: emocje, plany, imiona, które wybieraliśmy razem.

“Oczywiście, iż pamiętam” mówię, siadając obok niego. “Wtedy dowiedzieliśmy się, iż będzie Zosia.”

Jacek zamyka oczy, a łzy spływają mu po policzkach.

“Kasia… Zosi już z nami nie ma.”

“O czym mówisz? Śpi w swoim pokoju.”

“Nie, kochanie. Nie ma żadnego pokoju dziecięcego. Nie ma łóżeczka. Nie ma Zosi.”

Zrywam się.

“Zwariowałeś?! Przecież jest! Właśnie ją położyłem!”

Biegnę do pokoju, ale Jacek idzie za mną. Gdy otwieram drzwi, zapala światło.

Pokój jest pusty. Nie ma łóżeczka, nie ma karuzeli pod sufitem, nie ma tych malutkich ubranek, które rzekomo prałam dziś rano. Są tylko zakurzone pudła i stare meble.

“Zosia…” szepczę.

“Straciliśmy Zosię sześć miesięcy temu, Kasia” mówi Jacek złamanym głosem. “W 32. tygodniu. Nie pamiętasz? Pępowina… lekarze powiedzieli, iż nic nie da się zrobić.”

Obrazy wracają jak odłamki szkła: szpital, ciche monitory, moje puste ramiona.

“Przecież ją noszę każdego dnia… karmię… uśmiecha się do mnie…”

Jacek obejmuje mnie, gdy osuwam się na podłogę.

“Nosiłaś koc, kochanie. Mówiłaś do koca. Widziałem, jak go kołyszesz, zmieniasz ‘pieluszkę’. Czekałem, żebyś sobie przypomniała, żebyś wróciła do mnie.”

Patrzę na swoje puste ramiona i po raz pierwszy od miesięcy czuję, iż są naprawdę puste. Ciężar, który wydawało mi się, iż czuję, szepty, które wydawało mi się, iż słyszę wszystko rozwiewa się jak dym.

“Zosia… moja Zosia…”

“Wiem, iż boli” szepcze Jacek. “Mnie też boli każdego dnia. Ale musimy iść dalej, razem, bez niej, ale razem.”

Tej nocy płaczę po raz pierwszy od pogrzebu, którego nie pamiętałem. Płaczę za dzieckiem, które nigdy nie wróciło do domu, za żoną, która zniknęła w iluzji, podczas gdy ja czekałem cierpliwie na jej powrót, za tymi wszystkimi miesiącami, które ukradliśmy prawdziwej żałobie.

Ale płaczę też z ulgą, bo wreszcie mogę zacząć się leczyć.

A Jacek jest tu, czeka na mnie, tak jak zawsze czekał.

Dziś zrozumiałem, iż czasem ból jest tak wielki, iż uciekamy choćby przed rzeczywistością. Ale najważniejsze, by ktoś był przy nas, gdy wracamy.

Idź do oryginalnego materiału