"Mamo, dlaczego my nie chodzimy do kościoła? Koledzy mówią, iż jesteśmy jacyś inni"

mamadu.pl 2 dni temu
Zdjęcie: Denerwuje mnie to wtykanie nosa w cudze sprawy. fot. nastyaofly/123rf


Wielu wierzących rodziców zabiera swoje dzieci na msze święte do kościoła już od najmłodszych lat. Ci, którzy wierzą, ale nie praktykują, mają inne podejście. Każdy ma prawo żyć według swoich zasad i tak naprawdę nikomu nic do tego. Życie niestety nie jest albo czarne, albo białe. Dzieci są bystre, zadają mądre, a czasami wręcz okrutne pytania. "Julek, dlaczego ty w ogóle nie chodzisz do kościoła?" – usłyszał od kolegi syn naszej czytelniczki.


Rozmowę o wierze można porównać do rozmowy o polityce. Każdy ma swój pogląd, swoje przekonania, których nie zamierza zmienić. Niezależnie od tego, co mówią pozostali. To nasze święte prawo, chociaż w tym przypadku słowo "święte" nie jest chyba tym adekwatnym. Jednak kiedy to, co robimy i co mówimy, negatywnie odbija się na naszych dzieciach i ich relacjach z rówieśnikami, sprawa nieco się komplikuje.

Kiedyś i dziś


Kiedy chodziłam do podstawówki, wszystkie dzieci (bez wyjątku) uczęszczały na lekcje religii. Chyba choćby nikomu nie przeszło przez myśl, iż można inaczej. A w małej miejscowości to już w ogóle było nie do pomyślenia. Czasy się zmieniły, podejście i poglądy również. Nie boimy się mówić o tym, co myślimy, co nam się podoba, a czego nie akceptujemy.

Jedni wierzą i co niedziela chodzą z rodziną do kościoła na mszę świętą, inni wierzą, ale nie praktykują. Są i tacy, którzy o wierze i religii choćby nie chcą rozmawiać.

Ela dwa lata temu przeprowadziła się z jednego z większych miast w Polsce do małej miejscowości. Jej syn poszedł tam do zerówki, a teraz skończył klasę pierwszą. Ani Ela, ani jej mąż do kościoła nie chodzą. '"Mamy ku temu ważne powody, o których nie chcemy opowiadać na forum" – pisze.

Trudne pytanie


"Wierzymy, ale we mszy świętej już nie uczestniczyliśmy od lat. Księdza, który chodzi po kolędzie, też nie przyjmujemy. W naszym wcześniejszym miejscu zamieszkania nie mieliśmy z tym problemu. W dużym mieście byliśmy anonimowi. Nikt nie rozliczał nas z tego, co robimy, co mówimy i jak się zachowujemy.

Teraz mieszkamy w miasteczku, a chyba choćby bardziej w małej wiosce, w której każdy każdego zna. Panuje zupełnie inna atmosfera, co z jednej strony uważam za ogromny atut, a z drugiej coraz bardziej zaczyna mi przeszkadzać. Do kościoła nie chodzimy, w przeciwieństwie do pozostałych mieszkańców.

Wiem, iż rodzice chodzą z dziećmi na mszę dedykowaną maluchom, potem kupują im obwarzanki i idą na plac zabaw. Taka tutejsza tradycja. Mój syn w tym nie uczestniczy, a tym, czym taka nieobecność jest spowodowana, zaczęli interesować się jego koledzy z klasy. Podobno zaczęli się z niego wyśmiewać i dokuczać, iż jest jakiś inny.

Szymek ostatnio zapytał mnie wprost, dlaczego on nie może chodzić do kościoła tak jak jego koledzy, a ja nie wiedziałam, co powiedzieć. Próbowałam tłumaczyć, delikatnie, spokojnie, ale on jakby nie przyjął tego do siebie.

Dla niego


Chciałabym to zrobić dla niego. By nie musiał mierzyć się z nieprzyjemnymi docinkami kolegów, paraliżującym wzrokiem i wytykaniem palcami. Chciałabym, ale nie potrafię. Nie umiem się przemóc, zmienić swojego podejścia, nastawienia. Mam swoje powody, o których jak wcześniej wspomniałam, nie chcę tutaj pisać. Ale każdy ma do tego prawo.

Uwielbiam naszą wioskę, ciszę i spokój, jakie tu panują. Jednak coraz bardziej zaczyna mnie denerwować to wtykanie nosa w nie swoje sprawy, to porównywanie i dokuczanie. Wcześniej żyliśmy na swoich zasadach, tak jak nam było wygodniej. A teraz? Mamy robić coś wbrew sobie, by przypodobać się innym? By nie patrzono na nas jak na intruzów? Sytuacja, z której nie ma dobrego wyjścia. Myślę od kilku dni i nie wiem, jak powinnam postąpić. O siebie się nie martwię, tylko o niego. Moje dziecko".

Idź do oryginalnego materiału