„Ty jesteś potworem, mamo! Takim jak ty nie wolno mieć dzieci!”
Po szkole Zosia wyjechała z małego prowincjonalnego miasteczka do Warszawy, żeby kontynuować naukę. Pewnego wieczoru poszła z koleżankami do klubu i tam poznała Krzysia. Warszawiak, przystojniak, rodzice wyjechali na rok w delegację za granicę. Zakochała się w nim na zabój i niedługo zamieszkała z nim.
Żyli na wysokiej stopie, rodzice przysyłali pieniądze. Codziennie kluby, domówki. Na początku podobało się to Zosi. Nim się obejrzała, nabrała długów i zaległości, sesję zimową oblała. Groziło jej wyrzucenie z uczelni.
Obiecała się ogarnąć i poprawić egzaminy. Rzeczywiście, wzięła się do nauki. Gdy do Krzysia przychodzili znajomi, zamykała się w łazience. W końcu zdała poprawki. Postanowiła namówić Krzysia, żeby się zmienił. To jego ostatni rok, niedługo będzie miał dyplom.
— Daj spokój, Zocha. Żyje się tylko raz. Młodość gwałtownie mija. Kiedy się bawić, jak nie w tym wieku? — śmiał się beztrosko.
Wstyd było powiedzieć mamie, iż żyje z chłopakiem bez ślubu. Gdy dzwoniła do domu, kłamała, iż wzięli ślub cywilny, a wesele odbędzie się po powrocie rodziców Krzysia.
Pewnego dnia Zosia źle się poczuła na zajęciach. Kręciło jej się w głowie, mdliło ją. Spojrzała w kalendarz i ze zgrozą zrozumiała, iż jest w ciąży. Test ciążowy potwierdził jej przypuszczenia.
Było jeszcze wcześnie, a Krzyś zaczął namawiać ją na aborcję. Pierwszy raz się tak pokłócili, iż zniknął na dwa dni. Zosia wręcz szalała z niepewności, płakała. W końcu wrócił, ale nie sam – na jego ramieniu wisiała pijana blondynka, ledwo trzymająca się na nogach. Zosia, wykończona stresem, nie wytrzymała. Krzyknęła na Krzysia, próbując wyrzucić tę kobietę.
— Ona nie wyjdzie. Nie podoba ci się? To spadaj sama, histeryczko! — wrzasnął i uderzył ją z całej siły.
Zosia chwyciła kurtkę i wybiegła. Piechotą dotarła do akademika. Z opuchniętą twarzą, rozmazanym makijażem, zapukała do drzwi. Woźna się zlitowała i wpuściła ją.
Następnego dnia Krzyś przyszedł, przepraszał, obiecywał, iż nigdy więcej jej nie uderzy, błagał, by wróciła. Zosia uwierzyła. Dla dziecka.
Jakoś skończyła pierwszy rok. Bała się wracać do domu. Co powie matka? Ale i w Warszawie było strasznie. Rodzice Krzysia mieli niedługo wrócić, a ona w ciąży, wyglądająca jak cień.
W końcu wrócili. Gdy ojciec Krzysia dowiedział się, iż Zosia jest z prowincji, iż ledwo przeszła na drugi rok, zaczął nieprzyjemną rozmowę. Zaproponował pieniądze, żeby odeszła i zostawiła ich syna w spokoju.
— Sam pomyśl, jaki z niego ojciec? Tylko imprezy mu w głowie. A może to w ogóle nie jego dziecko? Dostaniesz dużą sumę. Weź i wracaj do swojego miasta, do rodziców. Na początek wystarczy. Uwierz, tak będzie lepiej.
Zosia poczuła się upokorzona. Krzyś nie stanął w jej obronie, milczał. Nie wzięła pieniędzy, choć później żałowała. Spakowała się i wróciła do matki.
A ta, gdy tylko zobaczyła córkę z brzuchem w drzwiach, od razu zrozumiała.
— Czemu sama? — spytała ostro. — Wnioskuję, iż jednak nie wyszłaś za mąż? Warszawiak się zabawił i cię wyrzucił? Przynajmniej dał ci pieniądze? — nie wpuściła jej dalej niż do przedpokoju.
— Mamo, jak możesz? Nie potrzebuję jego pieniędzy.
— To po co do mnie przyjechałaś? Ledwo się tu we dwie mieścimy. Myślałam, iż córka wygrała los na loterii, wyszła za warszawiaka, żyje w luksusie. A tu z brzuchem na karku. I jak my tu pomieścimy się we czwórkę? Z dzieckiem?
— We czwórkę? — Zosia zdrętwiała.
— Bo kiedy ty się bawiłaś w Warszawie, ja też znalazłam sobie kogoś. Co w tym złego? Nie jestem jeszcze stara, też chcę szczęścia. Ciebie sama wychowałam, nie miałam czasu o sobie pomyśleć. Teraz mogę żyć dla siebie. On jest młodszy. Nie chcę, żeby się na ciebie gapił.
— To gdzie mam iść, mamo? Niedługo rodzić. — ledwo powstrzymywała płacz.
— Wracaj do męża. Albo kim on tam jest. To on ci dziecko zrobił, niech się teraz tobą zaopiekuje.
Matka stała nieugięta. Ani śladu współczucia w jej oczach. Ich relacje nigdy nie były ciepłe, teraz zaś Zosia czuła, jakby rozmawiała z obcą kobietą.
Wzięła torbę i wyszła. Usiadła na ławce, płacząc. Gdzie ma iść? Skoro choćby własna matka nią wzgardziła, kto ją przygarnie? Myślała choćby rzucić się pod samochód. Ale dziecko w brzuchu poruszyło się niespokojnie, jakby wyczuło zagrożenie. Nie miała serca skazać je na tak straszną śmierć.
— Zosia? — nagle stanęła przed nią dziewczyna.
Podniosła oczy, ale łzy zasłaniały jej wzrok.
— To ja, Ania Kowalska. Razem chodziłyśmy do szkoły. Czemu płaczesz? — usiadła obok, a wtedy zauważyła brzuch. — Jesteś w ciąży?
Zosia wybuchnęła płaczem i opowiedziała wszystko dawnej koleżance.
— Wiesz co, chodź do mnie. Rodzice są na działce do jesieni. Możesz u mnie zostać, nie będziesz spać na ulicy. Potem coś wymyślimy.
Zosia się zgodziła. Gdzie miała iść? Nogi uginały się ze zmęczenia, była głodna.
— Rozgość się. Nie krępuj się — powiedziała Ania, wprowadzając ją do mieszkania.
Zosia z ulgą opadła na sofę. Ania pobiegła do kuchni.
— Zaraz ci coś zrobię. Pracuję w wakacje w szpitalu. Uczę się w szkole pielęgniarskiej — mówiła z kuchni. — Słyszałam, iż studiujesz w Warszawie?
— Studiowałam — cicho odparła Zosia.
Dwa dni później Ania wróciła z pracy podekscytowana.
— Na oddziale leży staruszka po wylewie, nie chodzi, ale głowę ma sprawną. Dzisiaj przyjechała jej córka. Wezwali ją„Wiesz, ta staruszka szuka kogoś, kto by się nią zaopiekował, a ja pomyślałam od razu o tobie” – powiedziała Ania, patrząc na Zosię z nadzieją w oczach.