Pani Teresa z Katowic ma 57 lat. Kilka tygodni temu jej syn Michał został ojcem – na świat przyszedł długo wyczekiwany synek. Michał i jego żona Julia planowali dziecko przez pięć lat, przeszli trudne leczenie i w końcu doczekali się szczęścia. Maluch urodził się przez cesarskie cięcie, był słaby i zamiast prosto do domu – trafił z mamą do szpitala.
– Na wypis szykowaliśmy się z balonami, ale nie wyszło – wspomina pani Teresa. – Wszystko się skomplikowało. choćby nie miałam okazji go zobaczyć – tylko na zdjęciach, które Michał raz na jakiś czas przesyłał przez komunikator.
Julia, choć już w domu, nie zaprosiła teściowej na poznanie wnuka. Codziennie przy dziecku krzątała się jej mama, pani Halina, która – jak mówi Teresa – wręcz „mieszkała” u nich. Sama pani Teresa wiele razy proponowała pomoc, ale zawsze słyszała grzeczne „dziękujemy”.
Relacja z synową nigdy nie była szczególnie ciepła. Julia od początku trzymała dystans. „Druga mama” jej niepotrzebna – ma swoją.
Ale Teresa nie miała ambicji być matką Julii. Chciała po prostu być babcią.
Kiedy przypadkiem spotkała Halinę w centrum handlowym i usłyszała, iż w sobotę będzie uroczystość z okazji narodzin dziecka, zaniemówiła. Dowiedziała się, iż będzie Julia z dzieckiem, jej siostra z mężem, babcia i choćby kilka przyjaciółek.
– Słuchałam tego z uśmiechem, ale w środku się we mnie gotowało – opowiada Teresa. – Halina mówiła o zakupach, o tym, co przygotuje, kto będzie… Ale nikt, NIKT nie powiedział „Przyjdź”.
Teresa wróciła do domu z ciężkim sercem. Syn miał w sobotę pomóc jej rozkręcić starą szafę – odwołał pomoc, tłumacząc się nagłym planem. I nic więcej.
Czekała do soboty. Żadnego telefonu. Żadnego zaproszenia.
Nie pojechała.
– Obraziłam się – przyznaje. – Od tej pory nie dzwoniłam. Myślałam: jak ważna jestem, to się odezwą.
Tydzień później zadzwonił Michał.
– Co ze szafą, mamo?
– Już po sprawie. Wynajęłam kogoś – odpowiedziała chłodno Teresa. – Zresztą, ty masz już swoją rodzinę, ja chyba jestem tylko „ta od zdjęć”…
I wtedy wybuchło. Michał był oburzony:
– Mamo, przecież GOSIA cię zaprosiła!
– Nie zaprosiła. Powiedziała, iż coś organizują. Ale ani słowa „przyjdź”!
– Przecież wiedziałaś, kiedy i gdzie. Nie trzeba ci było osobnego zaproszenia z pieczątką! To TY się obraziłaś. Nie przyszłaś. A teraz robisz z siebie ofiarę.
Czy Michał ma rację? Czy dziś naprawdę „nie wypada się obrażać” o brak zaproszenia, skoro „bliscy to bliscy” i wszystko się wie? A może to Julia powinna, choć raz, zadzwonić i powiedzieć: „Mamo Michała, przyjdźcie, chcemy się podzielić radością”?
Pani Teresa przyznała, iż może i ma „koronę na głowie”, ale wciąż wierzy, iż szacunek okazuje się gestem, nie domysłem.
A Wy jak sądzicie? Czy matka Michała przesadziła? A może to młodzi zapomnieli o tym, iż euforia dzieli się także z tymi, którzy czekają w milczeniu?