Pozytywne, zdrowe i wartościowe relacje międzyludzkie są naszym napędem do działania. Uwalniają energię, kreatywność i przebojowość (jeśli takową w sobie skrywamy). Są czymś ważnym – absolutnie nie neguję. Jednak czy warto nawiązywać je za wszelką cenę i w niezliczonej ilości? Mam co do tego pewne wątpliwości. Jedna z naszych czytelniczek zupełnie inaczej postrzegała kwestę znajomych, przyjaciół. Dopiero 7-letnia córka uświadomiła jej coś bardzo ważnego.
To były poważne zmiany
"Przez lata mieszkaliśmy w małej miejscowości, nieopodal moich rodziców. Każdy z każdym się znał, wszędzie mieliśmy blisko. Jednak sytuacja życiowa, a dokładniej sprawy zawodowe, zmusiły nas do wyprowadzki do dużego miasta. Nie byliśmy przeszczęśliwi, ale nie mieliśmy innego wyjścia. Żyć za coś trzeba było.
Tak to wszystko zgraliśmy i ułożyliśmy, by Łucja, nasza jedyna córka, do pierwszej klasy poszła już do nowej szkoły. Nie chcieliśmy jej potem przenosić, dostarczać jeszcze większego stresu. No bo po co on dziecku? Kupiliśmy mieszkanie, wybraliśmy szkołę i zaczęliśmy nowe życie.
Oni się znają, a miało być inaczej
Łucja poszła do nowej szkoły. Miałam cichą nadzieję, iż większość dzieci z klasy nie będzie się znała, iż dopiero zaczną nawiązywać się kontakty, przyjaźnie. Jak się okazało, byłam w błędzie. Niemalże 70 proc. uczniów znało się, czy to z zerówki, czy z placu zabaw/boiska.
Ona (podobnie jak kilkoro innych dzieci) była obca. Sprawa zaczęła się komplikować, bo Łucja nie należy do tych zbyt przebojowych i odważnych, co z łatwością nawiązują relacje. A wbicie się do zgranej paczki jest niemożliwe w jej wykonaniu. Wspierałam, podpowiadałam, robiłam wszystko, by każdy ją lubił.
Przyjaciółka – tylko jedna
Po dwóch miesiącach dowiedziałam się, iż moja córka ma przyjaciółkę, Laurę. Z jednej strony byłam szczęśliwa, a z drugiej wściekła. Dlaczego tylko jedną? Niemalże prześladowałam ją i powtarzałam jak mantrę, iż musi kolegować się ze wszystkimi. Bez wyjątku.
'Uśmiechaj się, zagaduj, pomagaj. Nawiązuj nowe znajomości, rozumiesz?' – powtarzałam jej codziennie przed pójściem do szkoły. Miałam różne pomysły. Kupowałam cukierki dla całej klasy, raz upiekłam muffinki, chciałam, by co weekend zapraszała do domu po dwie, trzy nowe osoby. 'Upiekę pizzę, kupię coś słodkiego. Zobaczysz, miło spędzicie czas' – powtarzałam.
Uparta jak osioł
Była uparta, aż nie do zniesienia. No nie wiem, jak tak można. Słyszałam tylko nie i nie. 'Mam jedną przyjaciółkę, dwie koleżanki i to mi wystarczy' – powtarzała jak zaczarowana. Ja swoje, ona swoje. Kombinowałam na różne sposoby, zagadywałam, podpowiadałam, dawałam te swoje cenne rady.
Byłam w stanie zrobić naprawdę wiele, by cała klasa ją lubiła. By każdy zapraszał ją na urodziny, bawił się podczas przerwy, uśmiechał i pomagał. Teraz wiem, iż byłam po prostu głupia. Ale nie, nie. Ja tego sama nie zrozumiałam. Nie myślcie sobie.
Otworzyła mi oczy
Kiedy w weekend przeprowadzałam z nią setną rozmowę dotyczącą nawiązywania klasowych przyjaźni i znajomości, spojrzała na mnie i poprosiła, bym na chwilę przestała. Zamilkłam. A ona, z taką odwagą i mądrością życiową powiedziała: 'Mamo, ja nie jestem zupą pomidorową. Nie każdy musi mnie lubić'.
I wtedy jakby mnie piorun strzelił, zmieniłam swoje nastawienie. No eureka! To dziecko ma rację. Ona nie jest pomidorówką czy rosołem, by każdy ją lubił i się nią zachwycał. Jest indywidualnością, sobą i nikim innym.
Po tylu latach zrozumiałam, iż nie warto zabiegać o uwagę i akceptację każdej osoby. Jedna, prawdziwa przyjaciółka jest lepsza od dwudziestu koleżanek, które nic nie wniosą do twojego życia. Moje kochane i mądre dziecko".