Maria w dniu swoich urodzin postanowiła pojechać do syna do miasta. Miała jednak jeden problem – autobus przyjeżdżał do miasta wcześnie, a syn z synową o tej porze jeszcze spali. Maria siedziała na ławce przed domem Pawła, czekając, aż wszyscy się obudzą. Po pół godzinie na klatkę schodową wyszedł Paweł. – Mamo, znowu ty? Anna z synem pojechali na wakacje do Turcji. A ja muszę pilnie iść na spotkanie z klientem. W domu nikogo nie ma

przytulnosc.pl 2 godzin temu

Maria w dniu swoich urodzin postanowiła odwiedzić syna w mieście. Mieszkała na wsi niedaleko od niego. Autobus kursował tam dwa razy dziennie – o szóstej rano i o czwartej po południu.

Musiała pojechać pierwszym autobusem, bo nie chciała nocować u syna z powodu nastawienia synowej Anny.

Miała tylko jeden problem – autobus przyjeżdżał do miasta wcześnie, a syn z synową zwykle jeszcze wtedy spali. Musiała siedzieć na ławce i czekać do ósmej rano. Synowa witała ją niezbyt ciepło.

– Co panią sprowadza z powrotem do wsi? Jest pani już starszą osobą, powinna pani dbać o zdrowie. A nam pani wizyty są nie na rękę. Mogłaby pani chociaż zadzwonić przed przyjazdem.

Maria wyszła za mąż w wieku dwudziestu lat. Jej przyszły mąż był starszy o pięć lat i pracował jako mechanik.

Maria pracowała w magazynie. Pewnego razu na zabawie w klubie podszedł do niej przystojny chłopak i zaprosił ją do tańca.

– Filip – przedstawił się.

Tak się poznali. Ślub był skromny. Filip miał młodszego brata. Obaj bracia wychowywali się w domu dziecka.

Rodzice Marii byli biedni, oboje pracowali na farmie.

Po roku Maria pojechała do szpitala położniczego.

– Czekam na bliźnięta – powiedział mąż, odprowadzając ją.

Oboje marzyli o dwójce dzieci – chłopcu i dziewczynce.

Poród przebiegł normalnie, urodził się chłopiec. Po dwóch godzinach przynieśli Marii głodnego synka. Kiedy go nakarmiła, do sali weszła lekarka, pani Irena.

Irena dobrze znała rodziców Marii. Zanim poszła na studia medyczne, mieszkali w tej samej wsi i byli sąsiadami.

– Dzisiaj jedna matka urodziła synka i napisała zrzeczenie. Zrobiła awanturę i wyjechała. Nie mogliśmy jej przekonać. Chłopiec jest zdrowy i bardzo ładny.

Po chwili Irena zapytała:

– Mówiliście, iż chcecie bliźnięta? Może weźmiecie tego malucha? Szkoda go oddać do domu dziecka. Twój mąż sam wychował się w domu dziecka. Myślę, iż nie będzie miał nic przeciwko temu. Zorganizujemy to tak, jakbyś urodziła bliźnięta.

Dodała jeszcze:

– jeżeli nie chcecie, możemy formalnie załatwić adopcję, ale to zajmie sporo czasu, a dziecku będzie ciężko. I nie wiadomo, czy uda się wam go adoptować.

Irena była dobrym specjalistą i wspaniałą osobą. Może dlatego, iż dobrze znała rodzinę Marii, zwróciła się do niej z tą nielegalną propozycją. A może ludzie wtedy byli bardziej ludzcy.

Maria nie mogła nic powiedzieć, bo była przytłoczona uczuciami.

– Zastanów się. Za kilka lat powiesz nam dziękuję – dodał lekarz i wyszli.

Wieczorem do szpitala przyjechał Filip.

– Wiem, czym jest dom dziecka. Niech załatwią wszystko tak, jakbyś urodziła bliźnięta – zdecydował.

Po żonę z bliźniętami Filip przyjechał samochodem swojego szefa, czarnym Fiatem. Wręczył żonie ogromny bukiet róż, a ordynatorce butelkę wina musującego i pudełko czekoladek. Potem wziął na ręce oboje dzieci.

Zdecydowali się nazwać swojego syna Pawłem, a adoptowanego – Piotrem, na cześć apostołów.

Dzieci rosły różnie. Piotr był czułym chłopcem, natomiast Paweł był odważny i niesforny. Obaj skończyli szkołę w rodzinnej wsi i obaj dostali się na studia. Żaden z nich nie podejrzewał, iż jeden z nich nie jest biologicznym dzieckiem.

Marta, żona Piotra, była serdeczną kobietą i zwracała się do teściowej wyłącznie „mamo”. Z kolei żona Pawła, Anna, odnosiła się do Marii z ledwie skrywanym lekceważeniem. Mieszkali w mieście, dwadzieścia minut jazdy autobusem. Mieszkali we trójkę, wnuk miał już piętnaście lat. Ostatni raz byli u niej pięć lat temu, kiedy zmarł Filip.

Piotr mieszkał w Warszawie, ale odwiedzali matkę co roku. Przyjeżdżali we czwórkę z dwójką wnuków. Po śmierci Filipa Marta powiedziała:

– Mamo, przeprowadzaj się do nas, co będziesz tu sama. Tym bardziej w swoim domu. Będzie ci ciężko bez taty.

– Dopóki mogę chodzić, jeszcze tu pomieszkam, a potem się zobaczy – odpowiedziała Maria.

Maria siedziała na ławce przed domem Pawła, czekając, aż wszyscy się obudzą. O ósmej wstała na drugie piętro i nasłuchiwała pod drzwiami. W środku było cicho.

– Jeszcze śpią. Posiedzę tu na schodach – pomyślała i usiadła.

Po około pół godziny usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, a na klatkę schodową wyszedł Paweł.

– Mamo, znowu ty? Anna z synem pojechali na wakacje do Turcji. A ja muszę pilnie iść na spotkanie z klientem. Nikogo nie ma w domu. Weź taksówkę i wracaj do domu, zadzwonię wieczorem – i podał jej trochę pieniędzy na taksówkę, zapominając przy tym o jej urodzinach. Zapomniał też, iż Maria nigdy nie miała telefonu.

Maria przepłakała na dworcu do wieczornego autobusu.

Gdy dotarła do domu, zauważyła samochód przed domem. Kręcili się tam ludzie – syn Piotr naprawiał ganek, wnuki rąbały drewno, a Marta piekła pierogi. Stół był już nakryty na jej przybycie.

– Wszystkiego najlepszego, mamo – przywitali ją syn i synowa.

– Żyj długo, babciu – dodały wnuki chórem.

Wieczorem, po uroczystej kolacji, gdy synowa i wnuki poszli spać, Maria podeszła do syna i powiedziała:

– Piotrze, chcę się przed tobą wyspowiadać. Nie jesteśmy twoimi biologicznymi rodzicami. Jesteś adoptowany. Wybacz nam.

– Wiem, mamo. Dowiedziałem się w dziesiątej klasie, „życzliwi” ludzie mi powiedzieli. Ale nie chciałem was zasmucać, więc nic nie pytałem – odpowiedział Piotr z czułością.

Idź do oryginalnego materiału