Marzenie mam...

mamadu.pl 1 rok temu
Rozumiem...



Jak często używał tego słowa... ROZUMIEM... uświadomił mi mój podopieczny, sześcioletni Piotruś. Pewnego dnia, tam gdzie zwykle pada słowo „rozumiem” podczas wykonywania zadania, nie padło... Piotruś podniósł głowę i popatrzył mi prosto w oczy (bo już potrafi!!!) i powiedział: „Basia powiedz teraz – aha rozumiem”... no tak... rozumiem, czego zabrakło :-)



Ostatnio czytam książkę pt. „Nie zaczęło się od Ciebie”... czytam, odkładam... czytam, przekładam... Tak... traumy międzypokoleniowe, choroby i obciążenia przekazywane z dziada pradziada... Interesuje mnie to od dana... Być może ze względu na „przekazaną” mi pokoleniowo chorobę autoimunologiczną, być może ze względu na wrodzoną ciekawość, być może na palącą potrzebę odkrywania i odchodzenia od rodzinnych zaklęć i ograniczających schematów... być może...


Nosimy na barkach swoje, stworzone w dzieciństwie, ciężary, które nas przygniatają każdego dnia, a być może one, te ciężary, przygniatają nie tylko nas, być może przygniatały któregoś z naszych rodziców czy dziadków, być może nie zaczęło się od nas? Z pewnością zaczęło się od jakiejś tajemnicy, tematu tabu, przemilczanego „grzechu” czy ukrytego wstydu, a co jeżeli to nie tylko nasz wstyd? Przemilczane rodzinne sprawy, bezczelnie wyłażą na wierzch w kolejnych pokoleniach, by w końcu zrozumieć, iż potrzebują rozwiązania zamiast pokoleniowego nabierania wody w usta.

„Bo ja jestem inny”, powiedział mój syn zdenerwowanym głosem, kiedy po raz kolejny opowiadał mi o odrzuceniu przez kolegów... ROZUMIEM.. odpowiedziałam. Rozumiem Twój żal, twoje rozczarowanie i potrzebę opowiadania o przykrościach setki razy na nowo i na nowo... „Synku, przecież wiesz, jesteś wysoko wrażliwy, rani Ciebie czasem to, na co drugi człowiek w ogóle nie zwróci uwagi...”, wyjaśniam po raz kolejny, ponieważ nie posiadam recepty na życzliwość w tabletkach, na współpracę zamiast złośliwości, na odporność na innych zamiast nadwrażliwości... Mam za to pokłady „rozumienia”, więc każdego dnia korzystam z nich, by wspomóc mego syna...

Od kiedy pamiętam, miałam w sobie całe wagony zrozumienia i wyćwiczonej empatii. Jako najmłodsze z czworga dzieci gwałtownie nauczyłam się, choć długo sobie tego nie uświadamiałam, gdzie jest moje miejsce w rodzinie i jakich strategii należy użyć, by przetrwać wśród dużo starszego rodzeństwa... Nauczyłam się gwałtownie obserwować innych, a wrodzona wrażliwość pozwoliła wczuwać się w uczucia innych, dużo doskonalej niż w siebie samą...

Jeśli myślę o mojej sile rozumienia ludzi i włączania empatii, przypominają mi się dwie sytuacje... Pierwsza zadziała się podczas studenckich praktyk w nieistniejącym już domu dziecka. Uważam, iż prawdziwe (nie te tylko na papierze) praktyki pokazują zderzenie się z życiem i skłaniają do refleksji czy aby na pewno dokonaliśmy dobrego wyboru studiów... Dom dziecka, oddelegowano mnie do maluchów, dwóch „oblepiło mnie natychmiastowo”... Młodszy bawił się ze mną samochodzikiem, starszy, pierwszoklasista, odrobił ze mną lekcje... Trzeci natomiast, Kubuś około 5 lat, schował się za kanapą, trzymał na dystans, nie przejawiając niczego prócz lęku przed obcymi. Rozumiem... pomyślałam... Pewnie potrzebuje czasu, by zaufać.... Ale nie o to rozumie mi tu chodzi. Po kilku godzinach poszliśmy na obiad. Kubuś miał za zadanie posprzątać stół po posiłku, ja natomiast miałam za zadanie mu nie pomagać, więc patrzyłam jak malutki chłopiec skacze wokół stołu i dyskretnie odsuwałam i zasuwałam mu krzesła, by robota poszła szybciej... Nagle przyszedł do niego brat, który był w grupie „dorastającej”, czyli grupie chłopców, którzy szykowali się już do opuszczania placówki... Kubuś dostał od brata bluzę... Bluzę z metką... I pierwszy raz zobaczyłam uśmiech na twarzy tego małego chłopczyka. Podbiegł do mnie gwałtownie i powiedział, iż „jest bardzo szczęśliwy, bo jeszcze nigdy w życiu nie dostał niczego z metką, niczego nowego”... ROZUMIEM... odpowiedziałam... i przytuliłam go... i nie spytałam, skąd brat ma bluzę z metką, która idealnie pasuje na młodszego brata... Bo nie rozumem tego cholernie pomylonego systemu, w którym niewinne maluch przeżywają takie trudne życiowe sytuacje! Dziś mały Kubuś z pewnością jest dorosły... interesujące jak potoczyły się jego losy...?

Drugie zawodowe „rozumiem”... spotkało mnie podczas kolejnych praktyk, tym razem w ochotniczym hufcu pracy. Dostałam za zadanie przebadanie „specjalistycznym, ministerialnym testem kompetencji” około 60 młodych ludzi. Wchodząc do hufca, musiałam przebić się przez grupę siarczyście przeklinających, palących papierosy i buzujących od hormonów chłopców. Widząc nową twarz, dumnie wyprostowali się i przystąpili do grupowego szturmu... Na szczęście na test przychodzili w pojedynkę... I jak się gwałtownie okazało, byli to bardzo sympatyczni młodzi ludzie, przepełnieni mieszanką lęku i wstydu... Większość z nich nie potrafiła płynnie czytać trzy i cztero – wyrazowych słów, żadna osoba nie przepisała bezbłędnie tekstu, składającego się z kilku pojedynczych zdań, nikt z nich (bez mojej podpowiedzi) nie potrafił udzielić poprawnej odpowiedzi do krótkiego tekstu o pogodzie... ROZUMIEM... iż w grupie czuli się mocni, głośni i silni, ponieważ w pojedynkę system obnażył w nich wszystko... I znowu nie rozumiem, co poszło nie tak? Jak to możliwe, iż szesnastoletni ludzie nie czytają ze zrozumieniem prostych zdań, nie potrafią płynnie przeczytać słowa DOM...? Jak to możliwe, iż umiejętności, których dzieci uczą się w pierwszej klasie szkoły podstawowej nie zostały wsparte u tych młodych ludzi? Jaka przyszłość ich czekała...? Już choćby nie chce mi się mnożyć pytań... Ale doskonale rozumiem ich gorycz, wściekłość, lęk i wstyd... Choć nie pojmuję jak mogło do tego dojść...

Rozumiem... mojego syna... zawsze rozumiałam, bez słów, każdy jego płać, krzyk i lament, rozumiałam, tak podskórnie, może choćby bardzo podświadomie... Zagrożona ciąża, moja ciągła hospitalizacja, jego zakażenie i szpital w drugim miesiącu życia, szereg wizyt u lekarzy specjalistów, alergia na laktozę i każdy nowy produkt, dwie operacje przed drugim rokiem życia... Rozumiem... Lęk... i ciągły protest pomieszany z niepohamowaną złością jako reakcja na wczesnodziecięce doświadczenia... Rozumiałam zawsze... Nie wiedziałam tylko jak mu pomóc. Każdy rzut na glebę, był krzykiem rozpaczy o zauważenie go i zapewnienie, iż jestem obok...zawsze... Jego impulsywność, brak cierpliwości, domaganie się wszystkiego natychmiast w dużej mierze podyktowane były wyrzutami kortyzolu i niezintegrowanymi odruchami w ciele... ROZUMIAŁAM, ale nie wiedziałam co z tym począć... I tak zaczęła się wędrówka w poszukiwaniu rozwiązań... Wędrówka, która nie tylko nauczyła mnie cierpliwości, ponoszenia porażek i podnoszenia się, szukania możliwości i niesłuchania autorytetów, mówiących „nie da się”... Była to też wędrówka w głąb mnie, spotkania z moim lękiem, pozwoleniem sobie na przeżywanie własnej złości, spotkaniem ze wstydem, w obliczu społecznej oceny mnie jako matki... Nauczyłam się stosowania szeregu strategii w obliczu napadów złości, zdobyłam wiedzę o pracy z ciałem i pomocy synowi w integracji odruchów, zastosowałam wiedzę (zdobytą na różnych studiach i licznych kursach) o nauce wczesnego czytania, stymulacji lewej półkuli mózgu, koncentracji uwagi, rozwijaniu umiejętności analizy i syntezy wzrokowej, zabaw sensorycznych, terapii bilateralnej i neutotaktylnej, treningu umiejętności społecznych, nauce emocji i odczytywania ich w ciele, terapii behawioralno – poznawczej, pracy z dziećmi z autyzmem, zastosowaniu masażu motyla w traumie i lęku, odkryłam i zrozumiałam, iż razem z synem jesteśmy wysoko wrażliwymi osobami... Ale przede wszystkim zastosowałam swój wysoki poziom empatii, by wyczuwać stany swojego dziecka i podejmować próby pomocy mu... I choć długa droga przed nim, wierzę, iż odniesie sukces...

Nasza wspólna historia i doświadczenia ukształtowały mnie i wyrobiły przekonanie, iż zawsze można znaleźć rozwiązanie, należy tylko szukać... w tej chwili pomagam rodzicom i ich dzieciom w przebyciu podobnej drogi, wspieram i mogę z całą pewnością powiedzieć... ROZUMIEM... I cieszę się, iż nie są w tym sami... Bo to bardzo trudna droga i rozumiem, iż czasem brakuje sił...

Moje życiowe doświadczenia, macierzyństwo, popełniane błędy, autoimunologiczne choroby i cudowny mąż, dały mi siłę do wstawienia czoła zarówno własnym trudnym emocjom, z którymi nie umiałam się spotkać od lat, ale także nauczyły mnie bezkompromisowego podejścia do siebie samej. Już wiem, co mi pomaga, a co ogranicza, co ciągnie w dół, a co ku górze, jakiś ludzi chcę mieć wokół siebie, a jakich nie chcę wcale, wiem co napakowałam do międzypokoleniowego plecaka, a jak jeszcze czegoś nie wiem, to wiem, iż cierpliwość, bliskość, czytanie własnych sygnałów z ciała i miłość dają moc do stwarzania własnego dobrego życia, „bo dobrze widzi się tylko sercem”...



W jednej z moich ulubionych bajek - „Zaplątani”, jest pewna piosenka... „Marzenie mam”... I tak, marzenie mam..., by ludzie patrzyli na świat sercem, zaoszczędzi nam to wielu krzywd... Główny bohater w bajce mówi „no człowieku no... zobacz człowieka w człowieku”... o tak marzenie mam, żebyśmy widzieli w sobie ludzi, wspólnoty ludzi, chętnych do wzajemnej pomocy, obojętnie skąd pochodzimy...czy to z domu dziecka, czy z OHP czy z może spod Lewiatana jak Wiku (któremu mój mąż notorycznie daje piątaka), pomocna dłoń i powiedzenie ROZUMIEM, co przeżywasz, mam podobnie... może zbawić świat...



Marzenie mam...

Idź do oryginalnego materiału