Halina Stanisławówna postawiła filiżankę na spodku z takim impetem, iż herbata rozlała się po obrusie. W słuchawce wciąż brzmiał oburzony głos sąsiadki Janiny Kazimierzówny.
– Haluś, jak można tak postąpić? Własnych wnuków nie widzieć! Toż to małe dzieci, co ci złego zrobiły?
– Janka, nie wtrącaj się w nie swoje sprawy – odparła sucho Halina Stanisławówna. – Każdy ma swoje powody.
– Jakie powody mogą być przeciw dzieciom? Zosia ma ledwie cztery lata, a Jasio dopiero dwa. Za babcią tęsknią!
Halina westchnęła i spojrzała przez okno. Na podwórku bawiły się dzieci sąsiadów, a jej przypomniało się, jak jeszcze niedawno biegały tam jej wnuki. Zosia zawsze prosiła, by ją pokołysać na huśtawce, a mały Jasio niezdarnie dreptał za gołębiami.
– Janka, nie mam czasu w pogawędki. Do widzenia.
Odłożyła słuchawkę i przeszła do kuchni. Na lodówce wciąż wisiały dziecięce rysunki – bazgroły kolorowymi kredkami, które Zosia nazywała „portretem babci”. Halina zdjęła je i wrzuciła do szuflady.
Dzwonek do drzwi sprawił, iż drgnęła. Przez judasza zobaczyła syna Krzysztofa z siatkami w rękach.
– Mamo, otwórz, proszę – poprosił zmęczonym głosem.
Halina otworzyła drzwi, ale nie ustąpiła z progu.
– jeżeli znów przyszedłeś, żebym zajęła się dziećmi, możesz od razu się zawrócić.
Krzysztof postawił siatki na podłogę i spojrzał na matkę.
– Mamo, co za dziecinne fanaberie? Kinga zachorowała, ma prawie czterdzieści gorączki. Muszę iść do pracy, a dzieci nie ma z kim zostawić.
– Znajdź nianię. Macie przecież pieniędzy jak lodu.
– Jaką nianię w jeden dzień? Mamo, to twoje wnuki!
– Moje wnuki? – uśmiechnęła się gorzko Halina. – A gdy pół roku temu wyrzucaliście mnie ze swojego mieszkania, też były moimi wnukami?
Krzysztof potarł czoło. Ta rozmowa powtarzała się po raz któryś.
– Mamo, tłumaczyliśmy. Potrzebowaliśmy przestrzeni. Dla czteroosobowej rodziny w dwupokojowym mieszkaniu to za ciasno.
– Ach tak, przestrzeń. A żeby babcia na starość wynajmowała kąt – to w porządku?
– Pomagamy ci finansowo…
– Wasza pomoc to grosze! – głos Haliny rósł. – Dwadzieścia lat żyłam w waszej rodzinie. Twoje dzieci wychowywałam, gdy ty z Kingą pracowaliście. Prałam, gotowałam, sprzątałam. A gdy dzieci podrosły i stałam się niepotrzebna – won z domu!
– Mamo, nie było innego wyjścia…
– Było! Kupić trzypokojowe lub większe. Ale nie, woleliście wydać hajs na auto i wakacje w Grecji.
Krzysztof milczał. Wiedział, iż matka ma rację, ale przyznać się do tego było boleśnie.
– Słuchaj – powiedział ciszej – wiem, iż postąpiliśmy nie fair. Ale dzieci coś ci zawiniły? Kochają cię.
– Ja je też kocham – przyznała Halina. – Dlatego nie chcę, żeby widziały, jak ich rodzice traktują babcię. Niech pamiętają dobrą babcię, a nie obserwują, jak mnie wykorzystujecie.
– Nie wykorzystujemy!
– Nie? A kto dzwoni co tydzień z prośbą o posiedzenie z dziećmi? Kto przyprowadza je chore, bo do przedszkola nie można? Kto zostawia na weekendy, żeby sobie odpocząć?
Krzysztof otworzył usta, ale matka ciągnęła dalej:
– A gdy miesiąc temu źle się czułam z sercem, kto do mnie przyjechał? Sąsiadka Janka! Nie syn, nie synowa, a obca kobieta.
– Mamo, praca, dzieci…
– Wszyscy mają pracę i dzieci. Ale normalni ludzie o rodzicach pamiętają.
Halina stała w futrynie, nie wpuszczając syna do środka. Krzysztof zrozumiał, iż dziś jej nie przekona.
– Dobrze – podniósł siatki – ale to nie w porządku, mamo. Dzieci pytają, dlaczego babcia je już nie kocha.
Słowa te uderzyły Halinę prosto w serce, ale się nie ugięła.
– Wytłumacz im, iż babcia zmęczyła się byciem wygodną.
Krzysztof odszedł, a ona zamknęła drzwi i oparła się plecami. Łzy nabiegły do gardła, ale je powstrzymała. Wróciła do salonu i usiadła w fotelu, w którym kiedyś czytała Zosi bajki.
Wynajmowane mieszkanie miała od pół roku. Maleńkie kawalerki na obrzeżach, daleko od dawnego domu. Właścicielka była w porządku, ale i tak nie to samo. W obcych ścianach, pośród obcych zapachów.
A wszystko zaczęło się od tamtej rozmowy przy kolacji. Krzysztof i Kinga siedzieli naprzeciwko, dzieci już spały. Mówili cicho, ale Halina wszystko słyszała ze swojego pokoju.
– Słuchaj, a może czas, żeby twoja mama znalazła sobie osobne mieszkanie? – zaproponowała Kinga. – Dzieci rosną, potrzebują własnych pokoi.
– Nie wiem – odparł Krzysztof. – Przecież pomaga nam z dziećmi.
– Pomaga, owszem, ale po jakim kosztem? Ciągle na wszystko narzeka, dzieci rozpieszcza, mnie krytykuje. Wczoraj Zosi pozwoliła oglądać bajki do jedenastej, choć zabraniałam.
– Może z nią porozmawiać?
– O czym? Uważa, iż jesteśmy jej coś winni. A przecież to nasze mieszkanie, nasze dzieci. Jesteśmy dorośli, sami zdecydujemy, jak je wychowywać.
Halina nie spała tej nocy. Rano przy śniadaniu Kinga oficjalnie poruszyła temat.
– Halino Stanisławno, rozmawialiśmy z Krzysztofem – chyba czas, żebyś poszukała sobie osobnego lokum.
Halina zakrztusiła się kawą.
– Jak to?
– No, jesteś samodzielną kobietą. A nam trochę ciasno.
– Ciasno? – powtórzyła. – A przez dwadzieścia lat nie było?
– Wtedy dzieci były małe, potrzebna była pomoc – wtrącił Krzysztof. – A teraz podrosły.
– Ach, rozumiem. Czyli dopóki byłam potrzebna – mieszkałam. A gdy przestałam – to na bruk.
– Mamo, co ty mówisz! – oburzył się Krzysztof. – Nikt cię nie wyrzuca. Tylko proponujemy, żebyś żyła osobno.
– Za co? Za emeryturę dwanaście tysięcy?
– Pomożemy finansowo – zapewniła Kinga. – Na początku na pewno pomożemy.
„Na początku”. Jakby prosiła o chwilową pomoc, a nie oddała tej rodzinie caHalina spojrzała na zdjęcie wnuków na półce i po raz pierwszy od miesięcy uśmiechnęła się szczerze, bo zrozumiała, iż prawdziwa miłość nie zna warunków ani granic – następnego dnia kupiła bilety do kina dla całej rodziny i zadzwoniła do syna, by wyciągnąć białą flagę.