Matka porzuciła wnuki

twojacena.pl 4 godzin temu

*Walentyna Nowak postawiła filiżankę na spodek tak gwałtownie, iż herbata rozlała się na obrus. W słuchawce wciąż słychać było oburzony głos sąsiadki, Elżbiety Kowalskiej.*

— Waluś, jak można tak postąpić? Nie widzieć własnych wnuków! Przecież to maluchy, co ci takiego złego zrobiły?

— Ela, nie wtrącaj się w nieswoje sprawy — odparła krótko Walentyna. — Każdy ma swoje powody.

— Jakie powody mogą być przeciwko dzieciom? Zosia ma dopiero cztery lata, a Jaś ledwie dwa. Tęsknią za babcią.

Walentyna westchnęła i spojrzała przez okno. Na podwórku bawiły się dzieci sąsiadów, a ona przypomniała sobie, jak jeszcze niedawno biegały tam jej wnuki. Zosia zawsze prosiła, by ją pobujać na huśtawce, a mały Jaś niezdarnie gonił gołębie.

— Ela, nie mam czasu w gadanie. Do widzenia.

Odłożyła słuchawkę i przeszła do kuchni. Na lodówce wciąż wisiały dziecięce rysunki — bazgroły kredkami, które Zosia nazywała „portretem babci”. Walentyna zdjęła je i wrzuciła do szuflady.

Dzwonek do drzwi sprawił, iż drgnęła. Przez wizjer zobaczyła syna, Wojtka, z torbami w rękach.

— Mamo, otwórz, proszę — poprosił zmęczonym głosem.

Walentyna otworzyła, ale nie ustąpiła z progu.

— jeżeli przyszedłeś znowu namawiać mnie do opieki nad dziećmi, możesz od razu zawracać.

Wojtek postawił torby na podłogę i spojrzał na matkę.

— Mamo, co to za dziecinne fochy? Kasia jest chora, ma gorączkę pod czterdzieści. Muszę iść do pracy, a nie mam z kim zostawić dzieci.

— Znajdź nianię. Przecież was nie stać, prawda?

— Jaką nianię w jeden dzień? Mamo, to twoi wnukowie!

— Moi wnukowie? — Walentyna uśmiechnęła się gorzko. — A kiedy pół roku temu wypędziliście mnie z waszego mieszkania, to też byli moimi wnukami?

Wojtek potarł czoło. Ta rozmowa powtarzała się już wiele razy.

— Mamo, tłumaczyliśmy. Potrzebowaliśmy przestrzeni. Dla czteroosobowej rodziny w dwupokojowym mieszkaniu było ciasno.

— Tak, przestrzeni. A żeby starą babę w kąt wpędzić, to już w porządku?

— Pomagamy ci finansowo…

— Wasza pomoc to grosze! — głos Walentyny stawał się coraz głośniejszy. — Dwadzieścia lat mieszkałam z wami. Twoje dzieci wychowywałam, gdy ty z Kasią pracowaliście. Prałam, gotowałam, sprzątałam. A jak dzieci podrosły i stałam się niepotrzebna — won z domu!

— Mamo, nie mieliśmy innego wyjścia…

— Było wyjście! Kupić trzypokojowe mieszkanie. Ale nie, wolicie wydać pieniądze na samochód i wakacje w Grecji.

Wojtek milczał. Wiedział, iż matka ma rację, ale przyznać się do tego było boleśnie.

— Słuchaj — powiedział cicho — rozumiem, iż postąpiliśmy nie najlepiej. Ale dzieci coś zawiniły? One cię kochają.

— Ja też je kocham — przyznała Walentyna. — Dlatego nie chcę, żeby widziały, jak ich rodzice mnie traktują. Niech lepiej pamiętają dobrą babcię, niż patrzą, jak mnie wykorzystujecie.

— Nie wykorzystujemy cię!

— Nie? A kto dzwoni co tydzień z prośbą o opiekę? Kto przywozi je chore, bo do przedszkola nie można? Kto zostawia na weekend, żeby samemu odpocząć?

Wojtek otworzył usta, ale matka mówiła dalej:

— A gdy miesiąc temu źle się poczułam, kto do mnie przyjechał? Sąsiadka Ela! Nie syn, nie synowa, ale obca kobieta.

— Mamo, mamy pracę, dzieci…

— Wszyscy mają pracę i dzieci. Ale normalni ludzie o rodzicach nie zapominają.

Walentyna stała w progu, nie wpuszczając syna do środka. Wojtek zrozumiał, iż dziś jej nie przekona.

— Dobrze — podnił torby — ale to nie fair, mamo. Dzieci pytają, dlaczego babcia już ich nie kocha.

Te słowa boleśnie uderzyły w serce, ale Walentyna się nie zachwiała.

— Wytłumacz im, iż babcia zmęczyła się byciem wygodną.

Gdy Wojtek odszedł, zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami. Łzy napływały do gardła, ale je powstrzymała. Wróciła do salonu i usiadła w fotelu, w którym kiedyś czytała Zosi bajki.

Wynajmowane mieszkanie miała od pół roku. Małą kawalerkę na obrzeżach, daleko od dawnego domu. Gospodyni była miła, ale i tak czuła się tu obco.

Wszystko zaczęło się tamtego wieczoru przy kolacji. Wojtek i Kasia siedzieli naprzeciwko, dzieci już spały. Mówili cicho, ale Walentyna i tak wszystko słyszała.

— Słuchaj, a może czas, żeby twoja matka znalazła własne mieszkanie? — zaproponowała Kasia. — Dzieci rosną, potrzebują własnych pokoi.

— Nie wiem — odpowiedział Wojtek. — Przecież pomaga nam z dziećmi.

— Pomaga, pomaga, ale jaka to pomoc? Wiecznie niezadowolona, dzieci rozpuszcza, mnie krytykuje. Wczoraj Zosi pozwoliła oglądać bajki do jedenastej, choć zabroniłam.

— Może z nią pogadamy?

— O czym? Uważa, iż jesteśmy jej coś winni. A to przecież nasze mieszkanie, nasze dzieci. Jesteśmy dorośli, sami decydujemy, jak je wychowywać.

Walentyna nie spała tej nocy. Rano przy śniadaniu Kasia oficjalnie poruszyła ten temat.

— Walentyno, z Wojtkiem uważamy, iż czas, byś znalazła własne lokum.

Walentyna zakrztusiła się kawą.

— Jak to?

— No cóż, jesteś samodzielną kobietą. A nam zrobiło się ciasno.

— Ciasno? — powtórzyła. — A przez dwadzieścia lat nie było ciasno?

— Wtedy dzieci były małe, potrzebowaliśmy pomocy — wtrącił Wojtek. — Teraz podrosły.

— Rozumiem. Czyli dopóki byłam potrzebna — mieszkałam tu. A teraz mogliście się mnie pozbyć.

— Mamo, co za słowa? — oburzył się Wojtek. — Nikt cię nie wyrzuca. Proponujemy tylko osobne mieszkanie.

— Za co? Za emeryturę?

— Pomożemy finansowo — zapewniła Kasia. — Na początku na pewno pomożemy.

*Na początku*. Jakby chodziło o chwilową pomoc, a nie o całe życie poświęcone tej rodzinie.

— Dobrze — odparła wtedy Walentyna. — Znajdę sobie miejsce. Ale pamiętajcie — razem z mieszkaniem tracicie też darmową nianię.

— Co masz na myśliW końcu Walentyna zrozumiała, iż czasami trzeba postawić granice, choćby za cenę samotności, by nauczyć innych, iż miłość nie powinna być warunkowa.

Idź do oryginalnego materiału