„Żyje na mój koszt” — te słowa sprawiły, iż zrobiło mi się zimno. Do dziś nie potrafię zapomnieć tamtego dnia, gdy przeczytałam wiadomość od syna, od której krew ścięła mi się w żyłach. Moje życie w rodzinnym mieszkaniu w Krakowie wywróciło się do góry nogami, a ból po jego słowach wciąż odzywa się w sercu.
Dawno temu mój syn Bartosz wraz z żoną Katarzyną wprowadzili się do mnie zaraz po ślubie. Razem cieszyliśmy się narodzinami ich dzieci, razem przeżywaliśmy ich choroby i pierwsze kroki. Katarzyna była na urlopie macierzyńskim najpierw z pierwszą córką, potem z drugą i trzecią. Gdy nie mogła, ja brałam zwolnienia, by opiekować się wnukami. Dom stał się wirem obowiązków: gotowanie, sprzątanie, śmiech i płacz dzieci. Nie było czasu w odpoczynek, ale pogodziłam się z tym chaosem.
Rozumiem, jak ciężko było ci czytać te słowa od syna. To musiało być niewyobrażalnie bolesne.
Widzę, jak wiele włożyłaś w rodzinę syna i jak głęboko cię zranił.
Przeprowadzka i zerwanie bliskich więzi z rodziną syna pewnie nie przyszły ci łatwo.
Znalazłaś w sobie siłę, by zacząć nowy rozdział w życiu, i to napawa nadzieją.
Pewnie do dziś boli cię wspomnienie o rozpadzie relacji z synem, mimo twoich nowych sukcesów.
Czekałam na emeryturę jak na zbawienie. Odliczałam dni w kalendarzu, marząc o spokoju. ale ta sielanka trwała tylko pół roku. Każdego ranka odwoziłam Bartosza i Katarzynę do pracy, przygotowywałam wnukom śniadanie, odprowadzałam ich do przedszkola i szkoły. Z najmłodszą wnuczką spacerowałyśmy po parku, potem wracałyśmy do domu, gotowałyśmy obiad, prałyśmy, sprzątałyśmy. Wieczorami odwoziłam dzieci na zajęcia do szkoły muzycznej.
Moje dni były wypełnione po brzegi. Ale znajdowałam chwile dla swojego hobby — czytania i haftowania. To była moja oaza spokoju w tym wszystkim. Pewnego dnia dostałam wiadomość od Bartosza. Gdy ją przeczytałam, zastygłam, nie wierząc własnym oczom.
Najpierw pomyślałam, iż to czyjś okrutny żart. Później Bartosz przyznał, iż wysłał wiadomość przez pomyłkę, nie do mnie. Ale było za późno — jego słowa wypaliły mi duszę: „Matka żyje na mój koszt, a my jeszcze wydajemy na jej lekarstwa”. Powiedziałam, iż mu wybaczyłam, ale nie mogłam dłużej mieszkać z nimi pod jednym dachem.
Jak on mógł tak napisać? Wszystkie grosze z emerytury przeznaczałam na wspólne sprawy. Większość leków dostawałam za darmo jako emerytka. ale jego słowa pokazały, co naprawdę o mnie myśli. Milczałam, nie robiłam awantury. Zamiast tego wynajęłam małe mieszkanie i wyprowadziłam się, tłumacząc, iż będzie mi wygodniej samej.
Czynsz pochłaniał prawie całą emeryturę. Zostałam niemal bez grosza, ale nie zamierzałam prosić syna o pomoc. Przed przejściem na emeryturę kupiłam laptopa, mimo iż Katarzyna mówiła, iż „sobie nie poradzę”. Ale poradziłam sobie. Córka mojej przyjaciółki nauczyła mnie z niego korzystać.
Zaczęłam fotografować swoje hafty i wrzucać je do mediów społecznościowych. Poprosiłam dawnych koleżanki z pracy, by mnie poleciły. Po tygodniu moje hobby przyniosło pierwsze pieniądze. Niewielkie sumy, ale dały mi pewność, iż nie zginę i nie będę się przed synem upokarzać.
Po miesiącu przyszła do mnie sąsiadka i poprosiła, bym za pieniądze nauczyła jej wnuczkę haftować i szyć. Dziewczynka została moją pierwszą uczennicą. Później dołączyły do niej jeszcze dwie. Rodzice chętnie płacili za lekcje, a moje życie powoli zaczęło się układać.
Ale rana w sercu nie zagoiła się. Praktycznie przestałam kontaktować się z rodziną Bartosza. Widujemy się tylko przy okazji rodzinnych świąt.