Mąż wyjechał na wakacje po moim porodzie, zostawiając mnie samą z bólem, zmęczeniem i noworodkiem.

newsempire24.com 2 dni temu

Mąż wyjechał nad morze zaraz po moim porodzie. A ja zostałam sama – z bólem, zmęczeniem i niemowlęciem na rękach.

My z Arturem byliśmy młodym małżeństwem. Pobraliśmy się rok temu, na fali pierwszego zauroczenia, naiwnych marzeń i całkowitej pewności, iż damy sobie ze wszystkim radę. Ja właśnie skończyłam dziewiętnaście lat, on dwadzieścia jeden. Żyliśmy, jak się dało – w wynajętym mieszkaniu w Olsztynie, oszczędzaliśmy na wózek i body, liczyliśmy dni do porodu i wierzyliśmy, iż narodziny dziecka zbliżą nas do siebie, zwiążą mocniej, wzmocnią. Ale stało się inaczej.

Tydzień temu urodziłam. Malutki, pomarszczony, ciepły kłębuszek, który od razu wypełnił moje życie nieprzespanymi nocami, lękami, mlekiem modyfikowanym i niemowlęcym płaczem. Wróciłam do domu z synem na rękach, cała obolała, nie mogłam normalnie usiąść, nogi się uginały, ciało drżało. A następnego dnia mąż spokojnie oznajmił:
— Jutro lecę do Grecji.

Najpierw nie zrozumiałam. Spojrzałam na niego i zapytałam:
— Gdzie lecisz?

— No, wczasy last minute, Kuba z pracy mi podsunął. Za grosze, serio, prawie za darmo. Trzeba brać. Cały rok harowałem jak wół, chociaż trochę słońca mi się należy. I tak wy z maluchem jeszcze nie macie jakiejś wielkiej aktywności, odpoczniecie beze mnie.

Powiedział to tak zwyczajnie, jakby chodziło o wyjście do sklepu. A ja stałam, kołysząc dziecko, w poporodowej bieliźnie, z oczami pełnymi rozpaczy. choćby nie zdążyłam zrozumieć, iż on już dawno podjął decyzję. Nie zapytał, nie poradził się, po prostu postawił mnie przed faktem.

— A co z nami…? — wyszeptałam wtedy.
— No przecież i tak teraz tylko śpicie i jecie. Będę szybko, tydzień maks. Odpocznę i wrócę. Nie martw się, dasz radę.

Te słowa paliły. Nie umiałam wytłumaczyć, iż nie daję rady. Że co chwilę walczę z lękiem – czy oddycha, czy nie ma gorączki, czy robię wszystko dobrze. Że boję się budzić w ciszy i zasypiać, bo nie mam sił, a snu też nie ma. Że marzę, żeby ktoś podał mi szklankę wody. Zapytał: „Jak się czujesz?” Przytulił.

A on… poleciał. Przysyłał zdjęcia z plaży: oto on na leżaku z koktajlem, oto morze, oto palmy. Ani jednego słowa o synu. Ani jednego pytania: jak tam, czego ci trzeba?

Płakałam. W ciszy, żeby nie obudzić dziecka. Mama powiedziała:
— Ciesz się, iż tam jest. Mój w twoje dni rodzenia upijał się do nieprzytomności. Lepiej, żeby był na wakacjach, niż żeby się tu lał.

Przyjaciółka wsparła po swojemu:
— Przynajmniej nie wracałas sama ze szpitala. Mnie nikt nie odebrał. Do domu jechałam sama, z torbami i noworodkiem. U ciebie jeszcze jest dobrze.

Ale te słowa nie przynosiły ulgi. Nie czułam się szczęśliwa. Czułam się zdradzona. Nie potrzebowałam wakacji, nie potrzebowałam zdjęć z morza. Potrzebowałam jego ramienia. Jego ręki. Jego obecności.

I może kiedyś mu wybaczę. Ale czy zapomnę? Wątpię. Bo w najbardziej kruchy, najtrudniejszy i najstraszniejszy moment mojego życia zostałam zupełnie sama. A on… wybrał to dla siebie.

Idź do oryginalnego materiału