Kiedyś byłam pewna, iż mój mąż jest człowiekiem, któremu mogę ufać bezgranicznie. Byliśmy razem od studiów - 15 lat wspólnego życia, śmiechów, kłótni, drobnych zwycięstw i tych wielkich chwil, które budowały naszą rodzinę.
On zawsze powtarzał: "Rodzina jest najważniejsza”. Wierzyłam w to tak bardzo, iż choćby nie zadawałam pytań, kiedy wracał późno z pracy, kiedy mówił, iż "zostaje dłużej, bo projekt się opóźnia”.
Nie chciałam być tą zazdrosną żoną, co węszy. Wierzyłam, iż jeżeli człowiek ufa, to nie musi szukać dowodów. I tak żyłam - spokojnie, z uśmiechem, choćby kiedy serce podpowiadało, iż coś jest nie tak.
A potem, jak grom z jasnego nieba, dowiedziałam się, iż mój mąż zdradzał mnie z koleżanką z pracy. Wszyscy o tym wiedzieli, tylko nie ja. Usłyszałam to od znajomej, która wzięła mnie za rękę i powiedziała cicho:
- Musisz wiedzieć. Wszyscy tam to wiedzą.
Zamarłam. Świat nagle stanął w miejscu. Próbowałam jeszcze nie wierzyć, może to plotka? Ale w oczach tej kobiety było współczucie. Nie sensacja, nie złośliwość - współczucie. A ja czułam, iż ziemia usuwa mi się spod nóg.
Przez kilka dni chodziłam jak w letargu. Patrzyłam na niego, kiedy wracał wieczorem i pytał zwyczajnie: "Jak minął dzień?”. Patrzyłam i myślałam: "Jak możesz tak po prostu wracać? Jak możesz tak spokojnie patrzeć mi w oczy?”.
Kiedy w końcu powiedziałam mu:
- Wiem. Wiem o was.
- To był błąd - szepnął. - Błąd, który już skończyłem.
Ale dla mnie to nie był tylko błąd. To była wyrwa w sercu. Bo nie chodziło tylko o niego. Chodziło o to, iż cała ta "ich praca” - spotkania, kolacje firmowe, szkolenia - była jedną wielką siecią kłamstw. Że tam, gdzie ja przynosiłam mu kanapki i pytałam, czy ma czyste koszule, tam inni patrzyli na mnie i szeptali za plecami.
Kiedy dziś idę do szkoły po dzieci, mam wrażenie, iż każda matka na placu zabaw patrzy na mnie z litością. Że kiedy wchodzę do sklepu, panie przy kasie szepczą: "To ta, którą zdradził mąż z koleżanką z biura”. I wstydzę się tego, iż wstyd w ogóle czuję. Bo przecież to nie ja powinnam się wstydzić.
A jednak wstydzę się tak bardzo, iż czasem sama przed sobą nie umiem tego powiedzieć. Bo wciąż we mnie jest ta głupia nadzieja, iż powinnam go przyjąć z powrotem - dla dzieci, dla tego, co razem budowaliśmy. Ale boję się, iż to będzie jak wywieszenie na drzwiach tabliczki: "Patrzcie, umiem wybaczać, ale zapłaciłam za to wstydem”.
Czasem, kiedy wracam wieczorem do pustego mieszkania - bo on teraz śpi u matki - siadam w kuchni i wpatruję się w ściany. Myślę o tym, jak jeszcze miesiąc temu te same ściany były świadkami naszych rodzinnych śniadań. Dziś są świadkami mojego płaczu.
Najgorsze jest to, iż tak bardzo chciałabym móc znów poczuć, iż jestem silna. Że to ja decyduję, co dalej. Ale kiedy wyobrażam sobie powrót do jego biura - do tych ludzi, którzy wiedzieli - czuję, iż każdy krok w tamto miejsce będzie bolał jak otwarta rana.
Nie wiem, czy mam w sobie tyle siły, żeby przyjąć go z powrotem i jednocześnie pokazać światu, iż to moja decyzja. Że to nie ich szepty, nie ich politowanie - tylko moja rodzina, którą chcę ratować po swojemu.
Ale wiem jedno: nie chcę już być tą, która milczy, bo wstydzi się przyznać, iż została zraniona. Bo teraz wiem, iż moja miłość nie musi być słaba. Że to, iż chcę dać mu drugą szansę, nie znaczy, iż jestem naiwna - to znaczy, iż kocham.
I może kiedyś, kiedy spojrzę w lustro, nie zobaczę tej kobiety, która boi się cudzych spojrzeń. Może zobaczę kogoś, kto miał odwagę kochać - i jeszcze większą odwagę, by stanąć po swojej stronie.
var adsinserter = adsinserter || {}; adsinserter.tags = ['fulladsnew'];