Miał być spokojny tydzień nad jeziorem. Ale matczyne wakacje to nie urlop – to darmowy etat

mamadu.pl 1 dzień temu
To miał być odpoczynek, a był emocjonalny survival. Zamiast ciszy nad jeziorem – krzyki, kłótnie o tosty i frustracja, która wylewa się nocą. Bo matczyne wakacje z dziećmi to nie urlop – to darmowa robota na pełen etat, tylko bez przerw i premii.


Marzyłam o ciszy, dostałam kakofonię


Kiedy pakowałam walizki i szykowałam listę zakupów na "nasz tydzień nad jeziorem",

wyobrażałam sobie kawę na pomoście, dzieci grające w badmintona i ciszę – głęboką, relaksującą ciszę.

Tymczasem w rzeczywistości słyszę głównie: "Ona mnie kopnęła!", "Zrób mi jeszcze jednego naleśnika!", "Nie chcę tego jeść!" i "Mamo, znowu pada, ja się tu zanudzę!".

I nagle uświadamiasz sobie, iż to nie wakacje, tylko praca – całodobowa, bez grafików, bez wsparcia, bez możliwości wylogowania się.

Nocne awantury o tosty i płacz w poduszkę


Największy paradoks? To nie dzieci są najgorsze. To własna frustracja, iż znowu dałaś się nabrać, iż "odpoczniesz". Że jak wyjedziesz z dzieckiem gdzieś indziej niż własne mieszkanie, to będzie jakoś lżej.

Tymczasem każda zmiana tła to tylko nowe pole bitwy. O to, kto śpi przy ścianie, kto dostał większą porcję lodów, kto zjadł ostatniego tosta. Tego konkretnego tosta – zrobionego o 22:40 – nie zjadło choćby moje dziecko, tylko córka koleżanki, z którą pojechałam nad jezioro.

Nocne awantury o tosty to teraz nie żaden urlopowy folklor, tylko moja prywatna wersja letniego absurdu.

Gdzie w tym wszystkim jestem ja? Czasem mam wrażenie, iż znikam. Że jestem jedynie narzędziem do zapewniania bezpieczeństwa, jedzenia, rozrywki i łagodzenia konfliktów.

Nikt nie pyta, jak mi mija dzień, czy czegoś potrzebuję, czy się dobrze czuję. A jak już chcę się położyć na leżaku z książką, to akurat wtedy moje dziecko wbija sobie drzazgę w stopę albo przypomina sobie, iż zgubiło ulubioną zabawkę.

Nie chcę spać w poczuciu winy


Wieczorem, gdy wreszcie zapada cisza, mam dwie opcje: płakać w poduszkę albo wlepić się w ekran telefonu i przescrollować swoją frustrację. A rano znowu wstać, zrobić kanapki, nałożyć krem z filtrem i ratować dzień.

Nie chcę tak żyć. Nie chcę co roku kończyć wakacji z poczuciem winy, iż byłam niecierpliwa, iż za często mówiłam "nie", iż marzyłam, by to się już skończyło.

Czasem chciałabym uciec do hotelu ze SPA. Marzę, żeby usłyszeć ciszę, która naprawdę koi, a nie tylko milknie na trzy minuty. Bo może wtedy przypomniałabym sobie, iż ja też jestem człowiekiem – nie tylko matką, kucharką, mediatorką i producentką tostów...

Idź do oryginalnego materiału