"Ubiegły rok dał w kość chyba wszystkim mamom przedszkolaków. Z kim nie rozmawiam, to mówi, iż liczba infekcji, jakie przechodziły jego dzieci, sięgnęła zenitu. Chorowały nie tylko maluchy, ale także nastolatki i dorośli. Jestem tym potwornie umęczona. Przestałam planować cokolwiek, bo nigdy nie wiadomo, co nas dopadnie.
Takie zachowanie to sabotaż
Moje dzieci chodzą do przedszkola i to niby dość normalne, iż w tym wieku przynoszą różne infekcje, ale w tym całym chorowaniu udział ma także nasza rodzina. Pandemia trochę przestraszyła niektórych, ale widzę, iż to krótkotrwały efekt. Szwagierka i teściowie nie robią sobie nic z tego, iż są podziębieni i zapraszają do siebie lub przyjeżdżają do nas.
Wielokrotnie tłumaczyłam, iż to, co dla nich jest jedynie katarem, może skończyć się poważną chorobą u kilkulatka. Każda mama także wie, iż 'zwykły katar 'u 2-3-latka to koszmar. Okazuje się jednak, iż jeżeli dzieci wyrastają z tego okresu, to łatwo się z tego zapomina.
Czy tak trudno mnie zrozumieć?
Siostra męża ma synów wieku szkolnym i dla niej katar to nie choroba. Nie raz usłyszałam, iż jestem przewrażliwiona, iż nie mogę córek chować pod kloszem, iż dzieci muszą zdobyć odporność i równie dobrze mogą złapać coś w przedszkolu czy sklepie, więc po co ta panika?
Mam już serdecznie tego dość. Czuję, iż nie wiele mogę zrobić z ludźmi w sklepie czy dziećmi i przedszkolu, ale uznałam, iż z rodziną już tak. W ostatni weekend mąż miał urodziny, zaprosił więc moich rodziców, teściów i swoją siostrę dziećmi. Nikt nie wspomniał o tym, iż się źle czuje lub nie przyjedzie, bo jest chory. Wszyscy potwierdzili swoją obecność.
Miałam dość
Oniemiałam, gdy zobaczyłam szwagierkę w progu. Cała czwórka wygląda kiepsko, czerwone nosy i podkrążone oczy, gdy usłyszałam kaszel najmłodszego syna, nie wytrzymałam i po prostu zatrzasnęłam drzwi.
Raczej jesteśmy zgodną rodziną, nigdy się nie kłócimy, ale miarka się przebrała. Przyznaję, to było bardzo niemiłe i niekulturalne zachowanie. Mimo to czuję, iż to nie mnie powinno być głupio. Nigdy tak nie robię, ale coś po prostu we mnie pękło. Poczułam, iż moja cierpliwość się skończyła i nie mam już siły po raz kolejny grzecznie tłumaczyć.
W imię 'miłej atmosfery' i 'rodzinnych zwyczajów', nie zamierzam cierpieć przez kolejne tygodnie: doglądając zakatarzonych i kaszlących dzieci, nie śpiąc po nocach, także chorując. Choć początkowo siostra męża się zirytowała, to po dwóch dniach się zreflektowała i przeprosiła. Mam nadzieję, iż ta brutalna terapia szokowa podziała dłużej".