Syn przyprowadził swoją wybrankę, wcale nie młodą, ale zuchwałą niczym młoda dziewczyna, bez żadnego uprzedzenia. Po prostu postawił mnie przed faktem: „Mamo, poznajcie, to jest Klara”.
I tak Klara zamieszkała w naszym domu, a niedługo odbył się ślub – co zrobić, skoro pojawiło się opóźnienie… wiecie, o czym mówię?
Zaczęło się nasze życie we troje.
Syn z żoną byli w sobie zakochani, wszystko między nimi kwitło.
A dla mnie Klara była obcą osobą w domu, do której stałej obecności musiałam się przyzwyczaić. Przyzwyczaić się można, ale przecież miałam ją też pokochać jak własną córkę. I starałam się. Naprawdę się starałam. Ale moje serce nie chciało jej zaakceptować jak bliskiej osoby – była dla mnie obca, choćbym nie wiem jak się starała.
Rozmawiałam z nią łagodnie, stawałam po jej stronie, gdy z synem nie mogli się dogadać, a ona zwracała się do mnie jako do arbitra. Na słowach stawałam po jej stronie, ale w głębi duszy zawsze żałowałam syna.
Może z czasem naprawdę bym ją pokochała, jak własną, ale nie zdążyłam.
Klara, która od początku miała dość szorstki charakter, z każdym dniem spędzonym w moim mieszkaniu stawała się coraz bardziej arogancka.
Całkowicie ignorowała moje rady dotyczące oszczędnego prowadzenia gospodarstwa i trwoniła pieniądze na prawo i lewo: kupowała drogie produkty (po co brać łososia, skoro można się obyć łososiem pacyficznym, który wcale nie jest gorszy, jeżeli doda się trochę masła?); kupowała najdroższe proszki do prania; wylewała wczoraj ugotowaną zupę do toalety; stawiała dziesięć słoiczków kremów w łazience (po co aż tyle? Przecież się psują!); zaczęła chodzić do kosmetologa na drogie zabiegi, a potem opłaciła jeszcze takie zabiegi swojej matce.
Ale przecież mój syn nie jest Rockefelerem. Teraz mają dwie pensje, ale co później? Jak on będzie w stanie utrzymać taką wymagającą kobietę? A jeszcze dziecko…
Próbowałam więc dobrotliwie, po matczynemu, pouczać synową, mówiłam jej, jak można i trzeba żyć oszczędniej, ale im więcej mówiłam, tym bardziej Klara robiła na przekór.
Doszło do tego, iż stałam się nikim we własnym mieszkaniu – synowa zaczęła mnie ignorować, przechodziła obok mnie jak obok mebla.
Ale gdy syn wracał z pracy, nagle zmieniała nastawienie – niemal nazywała mnie mamą.
Co miałam robić? Nie odważyłam się wyrzucić ich na wynajmowane mieszkanie – w końcu miało się urodzić dziecko… więc spakowałam walizki i sama wyprowadziłam się z domu.
Synowi nie powiedziałam prawdziwego powodu, wymyśliłam różne historie, żeby go uspokoić.
I teraz zastanawiam się – przecież inne teściowe jakoś żyją ze swoimi synowymi i się dogadują.
A ja jakoś nie potrafiłam…
Czy to synowa taka mi się trafiła, czy to ja jestem dziwna?
A może dlatego, iż jak bardzo bym się nie starała, synowa nigdy nie stała się dla mnie bliska.
Jak była obca, tak pozostała. Tak samo jak ja dla niej.