Mam czterdzieści lat, rodzinę i własne życie. A mama nagle z tekstem, iż powinnam pomóc kupić mieszkanie siostrze, bo tak będzie sprawiedliwie.
– Córeczko, powinnaś pomóc swojej siostrze w zakupie mieszkania – zaczęła mama. – Nam kiedyś udało się kupić tobie, ale teraz już nie mamy takich możliwości. Pomyślcie z mężem, weźcie kredyt i kupcie jej chociaż kawalerkę, żeby miała swój kąt.
Moja młodsza siostra, Sylwia, ma dwadzieścia cztery lata. Nigdy nie byłyśmy szczególnie blisko – może przez dużą różnicę wieku (urodziła się, gdy kończyłam liceum), a może z innych powodów.
Pamiętam, iż byłam w szoku, kiedy dowiedziałam się, iż rodzice zdecydowali się na drugie dziecko. Mama miała już prawie czterdzieści lat, w tamtych czasach to uchodziło za późno. Poza tym lata dziewięćdziesiąte były trudne, mało kto decydował się na dzieci. Ale moi rodzice nie bali się kwestii finansowych – tata wszedł w biznes na początku transformacji i żyło nam się naprawdę dobrze. Mieliśmy trzypokojowe mieszkanie, samochód, kilka razy wyjechaliśmy całą rodziną za granicę. A potem zdecydowali się na drugie dziecko.
Mama mówiła mi, iż robi to „dla mnie”, żebym kiedyś miała bliską osobę. Tłumaczyła, iż rodziców kiedyś zabraknie, a ja zostanę sama. Wszystko obróciła tak, jakby to było dla mojego dobra. Powiedziałam jej wtedy wprost, iż ja żadnego rodzeństwa nie potrzebuję – ani teraz, ani w przyszłości.
Potem sprawy jakoś się ułożyły. Urodziła się Sylwia i cała uwaga mamy poszła w jej stronę. Siostra była chorowita, mama zrezygnowała z pracy i zajęła się tylko nią. A ja faktycznie zeszłam w rodzinie na drugi plan. Jakoś sama skończyłam szkołę, poszłam na studia, zrobiłam dyplom.
Rodzice jednak postanowili mi to wynagrodzić – po studiach wręczyli mi klucze do nowego, dwupokojowego mieszkania. Koleżanki były w szoku i zazdrościły, bo większość z nich na własne lokum musiała czekać prawie do czterdziestki i z kredytem na karku.
Wyprowadziłam się wtedy od rodziców, później wyszłam za mąż, urodziłam syna i do dziś mieszkamy w tamtym mieszkaniu. Radzimy sobie dobrze – raz w roku jeździmy nad morze, niedawno kupiliśmy nowy samochód, mamy też trochę oszczędności.
Rodzicom powodzi się gorzej – biznes taty całkiem padł, oboje są już prawie emerytami, ledwo wiążą koniec z końcem. O zakupie mieszkania dla Sylwii nie ma mowy. Więc dalej mieszkają razem w starym mieszkaniu.
Sylwia dorosła i nie chce już żyć z nimi, domaga się własnego lokum. A rodzice wpadli na pomysł, iż powinnam jej to sfinansować.
– Przynajmniej kawalerkę jej kup! – naciskają. – Ty w jej wieku już miałaś swoje mieszkanie. Nie musiałaś wynajmować ani spłacać kredytu. Dzięki temu mogłaś spokojnie ułożyć sobie życie i założyć rodzinę. Teraz ty stoisz na nogach, więc powinnaś dać jej szansę.
Niby brzmi logicznie i sprawiedliwie. Ale ja nie czuję się nic winna. To oni zdecydowali się na dziecko „na starość”, a skoro nie są w stanie go zabezpieczyć, to nie moja odpowiedzialność. W końcu sama mam dziecko i to jemu chcę pomóc.
Mama obraziła się i uważa mnie za niewdzięczną. Cóż, to jej prawo. Ja jednak nie zamierzam kupować siostrze mieszkania. Niech rodzice sami pomyślą, jak rozwiązać problem, który sami stworzyli.