Miłość i akceptacja. Rozmowa z Tomaszem Puchalskim

kulturaupodstaw.pl 4 godzin temu
Zdjęcie: fot. Krystian Daszkowski


Jakub Wojtaszczyk: Kiedy zaczyna się twoja przygoda religijna?

Tomasz Puchalski, biskup Reformowanego Kościoła Katolickiego: Moja droga religijna zaczyna się wraz z moją, świętej pamięci, babcią, którą, jako kilkuletni brzdąc, odwiedzałem w jej pokoju w gnieźnieńskim mieszkaniu. Co prawda na początku zaglądałem tam głównie po to, aby podkraść jej słodzik do herbaty – bardzo go lubiłem (śmiech). Natomiast często natykałem się na babcię czytającą Biblię. Ciekawiło mnie to. Dopiero lata później, już po jej śmierci, usłyszałem historię, jak w piwnicy ukrywała Żyda w czasie II wojny światowej. Później w tym samym miejscu przed Sowietami ochroniła niemiecką rodzinę.

JW: Imponowała ci?

Tomasz Puchalski, fot. Krystian Daszkowski

TP: Tak. Miałem wrażenie, iż jest bardzo dobrą osobą. Jej związek z Bogiem i wiara miały na mnie wpływ. Przez to doświadczenie chciałem chodzić do przedszkola prowadzonego przez siostry zakonne. Na szczęście moi rodzice mnie posłuchali i zapisali do przedszkola św. Wincentego a Paulo w Gnieźnie. Szarytki również mi imponowały swoim zachowaniem. Były naprawdę dobre i czułe wobec swoich podopiecznych. I wtedy też stwierdziłem, iż chciałbym zostać siostrą zakonną!

JW: Świetny plan!

TP: (śmiech) Niestety gwałtownie odkryłem, iż chłopcy nie mogą być siostrami zakonnymi, ale mogą być braćmi albo księżmi. Zacząłem iść tą drogą. Nie było żadnych wielkich rewelacji w moim życiu, tylko świadectwa ludzi, których spotkałem. Wśród tych sióstr zakonnych była też jedna kobieta – Felicja Sieracka…

JW: …czytałem, iż to bardzo ważna dla ciebie postać.

TP: Swojego czasu została wybrana Wielkopolanką Roku! Nazywano ją gnieźnieńską Matką Teresą z racji zaangażowania w pomoc potrzebującym. Ona, wraz z moją babcią pokazały mi, iż wiara zawsze musi być połączona z działaniem. A to działanie z kolei musi wypływać z miłości i akceptacji drugiego człowieka. Miałem szczęście, bo chrześcijaństwo, które poznałem – najpierw przez babcię, potem przez Felicję Sieracką i pozostałem siostry, a później w parafiach – było akceptujące.

Na przykład pamiętam mojego proboszcza, który nie zawsze mówił rzeczy w pełni kanoniczne.

Jako młody chłopak, kiedy miałem swoje zmagania i wątpliwości, usłyszałem od niego: „Pamiętaj, Tomek, to jest twoje życie i twoje sumienie, a kardynałowie są starzy i wiele już nie mogą”. Jego słowa były sugestywne, iż nad prawem jestem ja i moja relacja z Bogiem. Był mi wielkim wsparciem.

JW: Miałeś powołanie?

Tomasz Puchalski, fot. Krystian Daszkowski

TP: Rozpatruję je jako zbiór wielu drobnych elementów. Jednym z nich były spotkania ze wspólnotą Odnowy w Duchu Świętym w Gnieźnie, u franciszkanów. Poznałem tam fascynujących ludzi. Choć zwykle te grupy kojarzą się z czymś bardzo odlotowym, pełnym spontaniczności, moja wspólnota taka nie do końca była. My częściej odmawialiśmy różaniec, niż skakaliśmy do pobożnych piosenek. Ufałem tym ludziom. Co ciekawe, odkryłem, iż w naszej wspólnocie było sporo osób LGBTQ+ i one nigdy nie doświadczyły żadnej formy dyskryminacji.

Ale to też były inne czasy. 20 lat temu homoseksualność nie była tematem w Kościele.

Marzyłem, żeby być misjonarzem, bo chciałem zostać posłany do miejsca, w którym jeszcze nie ma Kościoła. Dlatego wybrałem liceum z językiem hiszpańskim. Wiedziałem, iż ten język przydaje się na misjach. Pamiętam, iż kiedy przystępowałem do bierzmowania, biskup oparł homilię właśnie na doświadczeniu misjonarzy w Rwandzie.

JW: Co usłyszałeś?

TP: Historię o tym, jak Duch Święty zadziałał w jednym z seminariów w Rwandzie, gdzie razem przebywali członkowie plemion Tutsi i Hutu. Kiedy jedni wchodzili, drudzy stawali w ich obronie i odwrotnie, a przecież te plemiona były zwaśnione. To mnie wtedy niesamowicie poruszyło i do dziś inspiruje. Chciałem być takim misjonarzem, który będzie tworzył coś nowego – może to zabrzmi górnolotnie – ale taką nową społeczność. Gdzie ludzie, mimo podziałów, potrafią być razem. Gdzie ta plemienność nie ma znaczenia, bo najważniejsze są wiara, człowieczeństwo i miłość.

JW: Jeszcze jakieś najważniejsze wydarzenie?

Tomasz Puchalski, fot. Krystian Daszkowski

TP: Podczas jednego ze zjazdów gnieźnieńskich pierwszy raz spotkałem starokatolików. Pamiętam biskupa z Kościoła Starokatolickiego Mariawitów, który wziął mnie na bok i powiedział: „Bracie, ty masz kapłańskie oczy. Wiesz, iż ty księdzem będziesz, prawda?”. Chodziłem wtedy jeszcze do liceum, ale jego słowa we mnie zostały.

Nie przypuszczałem tylko, iż zostanę duchownym starokatolickim. Biskup wypowiedział proroctwo.

Myślę też, iż to Pan Bóg mnie przygotowywał do tego, żeby mieć w sobie odwagę, by w pewnym momencie życia powiedzieć: może nie na misjach w Peru czy gdzieś za granicą, ale tu, w Polsce, trzeba stworzyć nowy rodzaj wspólnoty. Taki, który naprawdę będzie otwarty.

JW: Kiedy odszedłeś z Kościoła rzymskokatolickiego?

TP: Po maturze wyjechałem do Wielkiej Brytanii, gdzie poznałem Kościół anglikański. Gdybym tam został, prawdopodobnie związałbym się właśnie z nim. W Polsce nie było szans na polskojęzyczną wspólnotę. Ksiądz anglikański i współzałożyciel wydawnictwa Media Rodzina, Robert Gamble, bardzo serdeczny człowiek, powiedział mi kiedyś, iż anglikanie uważają, iż naród polski dokonał już wyboru, i jest nim Kościół rzymskokatolicki. Pomyślałem: „Ja takiego wyboru nie dokonałem”. Ale mimo to uszanowałem jego słowa.

Później próbowałem nawiązać kontakt z biskupem episkopalnym z Paryża, ale i on dał jasno do zrozumienia, iż nie ma możliwości wsparcia idei stworzenia wspólnoty anglikańskiej czy episkopalnej w Polsce. Ostatecznie taka wspólnota jednak powstała, choć mam wrażenie, iż dziś już nie rozwija się w takim kierunku, jak pierwotnie zakładano.

Te wszystkie odmowy tylko zmotywowały mnie do dalszych poszukiwań. I nie tylko mnie, bo było nas wtedy kilka osób. Wspólnie szukaliśmy odpowiedzi, w jakim Kościele chcemy być.

JW: Co ci przeszkadzało w Kościele rzymskokatolickim?

Tomasz Puchalski, fot. Krystian Daszkowski

TP: Nigdy nie było tak, iż Kościół rzymskokatolicki mi przeszkadzał. Nie uważałem też wtedy, iż to, co się ze mną działo, było jakąś formą buntu czy odrzucenia katolicyzmu. adekwatnie – wręcz przeciwnie. To było coś bardzo naturalnego, organicznego.

Doszedłem po prostu do wniosku, iż to nie jest moje miejsce. Że to nie jest przestrzeń, w której chcę się realizować, w której chcę być.

W Anglii, kiedy pierwszy raz poszedłem do kościoła anglikańskiego, przeżyłem coś bardzo poruszającego. Miałem wtedy głębokie poczucie, iż jestem „u siebie” – i iż chcę w tym miejscu zostać. Po powrocie do Polski próbowałem się odnaleźć. Anglikanie, z którymi miałem kontakt, polecili mi wtedy, żebym spróbował pójść do metodystów. Poznałem tam wspaniałych ludzi, zaprzyjaźniliśmy się.

Ale brakowało mi katolickości.

Oczywiście, były kwestie, które miały dla mnie znaczenie i które mocno wpłynęły na moje odejście z Kościoła rzymskiego, jak chociażby jego stosunek do osób LGBTQ+, rola kobiet, czy w ogóle sposób, w jaki rozumie się człowieczeństwo i godność, afirmując różnorodność. W anglikanizmie poruszyło mnie to, iż te tematy były traktowane inaczej – z większym zrozumieniem, przestrzenią do rozmowy.

Wiedziałem też, iż moje wcześniejsze pozytywne doświadczenia niekoniecznie są normą, iż można mieć zupełnie inne doświadczenia Kościoła rzymskokatolickiego.

Ja to już wtedy dostrzegałem. Na przykład, kiedy odwiedzałem moją ciocię w Poznaniu, miałem poczucie, iż Kościół rzymskokatolicki w tym mieście był już inny niż ten, który znałem z Gniezna. I choć lubiłem mój gnieźnieński Kościół, to już wtedy czułem, iż to nie jest do końca moje miejsce. Że szukam czegoś innego. Kościoła, który nie będzie dystansować się od wiernych.

Tomasz Puchalski, fot. Krystian Daszkowski

Z czasem pojawiło się we mnie przekonanie, iż warto próbować gromadzić się z ludźmi, którzy myślą i czują podobnie w kwestiach wiary, duchowości i religijności.

I tak, w 2007 roku zaczęliśmy się spotykać – najpierw we czwórkę. To były bardzo dobre spotkania.

JW: Z rozmów zrodził się Reformowany Kościół Katolicki, którego jesteś biskupem. Jak buduje się Kościół?

TP: Przede wszystkim Kościół już jest zbudowany. Założył go Jezus Chrystus, tworząc pierwszą wspólnotę uczniów, którzy za Nim chodzili. Były tam kobiety i mężczyźni, którzy Mu towarzyszyli, i tych symbolicznych dwunastu apostołów, którzy stali się filarami nowej wspólnoty.

Człowiek jedynie tworzy wspólnoty, które odkrywają, iż są Kościołem, iż uczestniczą w tym samym doświadczeniu, które zapoczątkował Jezus i są częścią Jego dzieła.

Tomasz Puchalski, fot. Krystian Daszkowski

Tak naprawdę nie wiem, jak się „robi” Kościół. Mam wrażenie, iż to wszystko, czego doświadczyliśmy, to nie był efekt jakiegoś konkretnego planu. Nie chcę powiedzieć, iż to był przypadek, ale może Duch Święty po prostu działa w sposób, który dla nas tak wygląda.

Myślę, iż tak właśnie działa Bóg: pociąga człowieka.

Zaprasza do tego, żeby się zgromadzić z innymi. A potem sam to zgromadzenie czyni swoim Kościołem – swoją oblubienicą, swoim narzędziem, przez które buduje jedność dalej, szerzej, głębiej. A inne Kościoły to rozpoznają, tak jak my zostaliśmy rozpoznani jako Kościół przez nasz siostrzany Kościół w USA, którego biskupi udzielili mi w 2022 roku sakry biskupiej.

JW: To może brzmieć kontrowersyjnie w rzymskokatolickim kontekście.

TP: Tak, niektórzy uważają, iż tylko Kościół rzymskokatolicki i prawosławny zostały założone przez Jezusa Chrystusa, a pozostałe, jak luteranie, anglikanie, metodyści, to już ludzkie dzieło, bo stoją za nimi konkretne nazwiska, i tylko te dwa pierwsze są prawdziwe – albo choćby tylko jeden, w zależności od tego, kogo zapytamy. Uważam, iż to nieprawda. Bo każdy Kościół został założony zarówno przez Boga, jak i przez ludzi. Przecież wspólnota w Rzymie nie pojawiła się znikąd. Ktoś musiał tam przyjechać, zebrać ludzi. U nas założycielem Kościoła był Jordan, pierwszy biskup Polski.

Każda diecezja ma swojego pierwszego pasterza – człowieka, który ją inicjował.

I tylko w tym sensie mogę też powiedzieć o sobie: tak, założyłem Kościół. Ale nie w tym znaczeniu, iż ja jestem jego twórcą. Bo człowiek sam nie jest w stanie założyć Kościoła. To Bóg go powołuje do istnienia. Ale człowiek, współpracując z Bogiem, może rozpocząć coś, co potem zostaje rozpoznane jako Kościół.

JW: Powstaje RKK, który dopuszcza kobiety w rolach księży.

fot. Krystian Daszkowski

TP: Święcenia kobiet były dla mnie oczywiste. Moja droga wiary zaczęła się właśnie dzięki kobietom. To babcia i siostry zakonne były pierwszymi, które głosiły mi Ewangelię, które mówiły o tym, co znaczy być chrześcijaninem. W dzieciństwie księża byli w tle. Pojawiali się w przedszkolu od wielkiego dzwonu. Nie pamiętam żadnej ich homilii. Za to pamiętam obecność sióstr i ich troskę. Kiedy musiałem czekać dłużej na mamę i one mnie brały do siebie, robiły mi herbatę, dawały ciastko, rozmawiały ze mną o życiu, o tym, co chciałbym robić w przyszłości. I to nie były wielkie kazania, ale świadectwo czułości i bliskości.

Były moimi autorytetami.

Kościół jest wspólnotą równych osób – zanurzonych w Chrystusie przez chrzest. A jeśli, jak mówi Pismo, „w Chrystusie nie ma już Żyda ani poganina, niewolnika ani wolnego, mężczyzny ani kobiety” – to dlaczego my wciąż dzielimy? W Kościele, w którym się wychowałem, Maryja była wszędzie. A przecież Maryja dała światu Jezusa. A kim ma być ksiądz, jeżeli nie kimś, kto daje Jezusa światu? Jezus zbawia nas jako człowiek – nie jako mężczyzna. Zbawienie nie opiera się na płci. A jeżeli kobieta może nosić Boga w sobie, urodzić Go, to dlaczego miałaby nie móc Go głosić i dawać sakramentalnie?

Rozumiem, iż w historii były różne uwarunkowania.

Kościół w pewnym momencie przejął kulturę świata, w którym funkcjonował. A starożytny Rzym był mizoginiczny – jeżeli nie byłeś mężczyzną, nie istniałeś społecznie. I Kościół, który stawał się częścią aparatu państwowego, musiał się dostosować. Kobieta nie mogła pełnić funkcji, które Rzym rezerwował dla mężczyzn.

JW: Poganie się śmiali z chrześcijan, pewnie mówiąc, iż „kobiety opowiadają bajki o zmartwychwstałym facecie”.

Tomasz Puchalski, fot. Krystian Daszkowski

TP: Dla mnie to było przełomowe, kiedy uświadomiłem sobie, iż autorzy Ewangelii zrobili coś absolutnie nielogicznego, jeżeli chcieli stworzyć legendę. Bo oni mówią, iż to kobiety pierwsze zobaczyły zmartwychwstałego Jezusa. A przecież kobieta w tamtym świecie nie mogła być wiarygodna – jej świadectwo nic nie znaczyło w sądzie. Gdyby to była historia wymyślona, na pewno nie zaczęłaby się od kobiety. A właśnie od nich się zaczyna.

JW: Jest też Maria Magdalena – apostołka apostołów.

TP: Dokładnie. Znamy również kobiety, które fundowały ołtarze i kościoły, a to nie oznaczało tylko „dały pieniądze”, ale iż miały realną, liturgiczną rolę we wspólnocie. Mamy świadectwa z katakumb, gdzie kobiety przedstawione są w postawie oranta, tej samej, co mężczyźni sprawujący liturgię. Dziś wielu próbuje to reinterpretować, umniejszyć, ale wtedy Kościół jeszcze się kształtował. Struktury nie były takie sztywne jak dziś. Rozumiem kontekst historyczny. Ale dziś nie żyjemy w IV czy V wieku, tylko w 2025 roku. Dziś państwo nie mówi Kościołowi, kto może być duchownym, kto może przyjąć sakrament. Dlatego trzymanie się starożytnych, świeckich zasad i próba teologicznego ich uzasadniania jest dla mnie po prostu nieuczciwa.

JW: RKK bierze udział w marszach równości, odprawiacie msze święte w intencji osób queer. Afirmujecie nieheteronormatywność. Powiew świeżości w Polsce.

TP: jeżeli Bóg stał się człowiekiem, to znaczy, iż Bóg afirmuje człowieczeństwo. Afirmuje cielesność, nasze ciało, nasze istnienie tu, w tej rzeczywistości. I my, jako wierzący, nie możemy udawać, iż jest inaczej. Skoro Bóg nie wstydził się stać człowiekiem, to i my nie możemy wstydzić się człowieczeństwa, ani swojego, ani drugiego człowieka.

Właśnie to jest dla mnie fascynujące w starokatolicyzmie, w którym mówi się o jedności ducha i materii, o tym, iż nie ma konfliktu między ciałem a duszą.

Tomasz Puchalski, fot. Krystian Daszkowski

W tym kontekście queerowość też staje się niezwykle ważna. Bo opowiada nam o podstawowych doktrynach chrześcijańskich, choć często nie zdajemy sobie z tego sprawy. Spójrzmy choćby na Trójcę Świętą. Bóg jest jeden, ale w trzech osobach – różnych, odrębnych, nie do pomylenia ze sobą. A jednak będących w doskonałej jedności.

JW: To bardzo chrześcijański obraz różnorodności.

TP: Każdy z nas jest inny, niepowtarzalny. I właśnie to dla mnie objawia coś z Trójcy Świętej, iż różnorodność i jedność nie wykluczają się, ale się uzupełniają. Przede wszystkim wszyscy jesteśmy ludźmi. Człowieczeństwo, mimo różnic, nas ze sobą łączy. Dlatego absolutnie niedopuszczalne jest odbieranie komukolwiek człowieczeństwa tylko dlatego, iż nie mieści się w moim sposobie myślenia, w mojej wizji normy. Dla mnie sprawa jest jasna: jeżeli ktoś pochodzi z człowieka, to jest człowiekiem.

JW: W Polsce homofobia jest mocno uzupełniona religijnie. Dlatego, jak myślę, człowiek w koloratce na marszu równości musi być szokiem dla niezorientowanych osób!

TP: Gdy osoby widzą mnie na marszu, pierwsza ich myśl to „przebieraniec” (śmiech). Dopiero kiedy zaczynają pytać, opowiadam o RKK. Dla wielu z nich afirmowanie queerowości przez osoby duchowne jest czymś zupełnie nowym, wręcz dziwnym i podejrzanym. Ale dla nas – dla mnie i dla naszej wspólnoty – to po prostu codzienność. To jest nasza norma. Uczestniczyć w rzeczywistości, która afirmuje człowieka. W całości, nie wybiórczo. Z jego historią, jego tożsamością.

Wiem, iż większość ludzi w Polsce – również osób LGBTQ+ – wychowuje się w przekonaniu, iż jest tylko jeden prawdziwy Kościół. A wszystko inne to sekty, herezje, coś nieprawdziwego.

​​Często spotykam się z ludźmi, którzy mówią: „Ja bym bardzo chciał być z wami. Czuję, iż tu jest życie, iż tu jest Bóg, iż tu jest miejsce, które mnie nie odrzuca”. Ale w nich siedzi lęk. Taki wewnętrzny głos, który mówi: „Będziesz zdrajcą”.

JW: Czego?

Tomasz Puchalski, fot. Krystian Daszkowski

TP: Kościoła i samego Pana Boga. Dlatego nie podejmują decyzji zgodnej ze swoim sumieniem. Na przykład boją się konwersji. Ktoś nas tak uformował, iż odebrał nam wolność. Że wmówił nam, iż lojalność wobec Boga to to samo, co lojalność wobec instytucji.

Nawet jeżeli ta instytucja przez lata nas rani, odrzuca, milczy wobec przemocy.

Ta lojalność bardzo często przybiera formę: albo tam, albo nigdzie. I to jest coś, co bardzo mocno siedzi w wielu z nas. To jest ten głęboko zakorzeniony lęk, który sprawia, iż osoby LGBT+, choćby jeżeli chcą być w relacji z Bogiem, we wspólnocie, boją się gdziekolwiek pójść. Bo wychowano je w przekonaniu, iż tylko ten jeden Kościół jest prawdziwy. A cała reszta to już jakaś podróbka. Niesłusznie. Reformowany Kościół Katolicki przyjmuje wszystkich z otwartymi ramionami.

Idź do oryginalnego materiału