Julia ma 22 lata i jest studentką pedagogiki wczesnoszkolnej. Od dwóch lat pracuje w jednym z warszawskich prywatnych przedszkoli. Zawsze chciała być nauczycielką. Kiedy przyszło jej wybierać studia, była niemal pewna, iż nauczycielstwo to droga, którą chce podążać. Silny wpływ miało pochodzenie. Jej rodzice, dziadkowie, ciotki i wujkowie pracowali w oświacie. Podczas każdych świąt i spotkań rodzinnych słuchała rozmów o edukacji, szkole i problemach i wyzwaniach nauczyciela. Pracę zaczęła już na pierwszym roku studiów, jednak jej pytanie nie odstaje odpowiedzi od żadnego z profesorów. - Dlaczego przedszkola i szkoły funkcjonują tak, jakby nie szły z duchem czasu? - w naszym cyklu "Oto ja" zastanawia się Julia, która nie zdawała sobie sprawy, iż nauczycielstwo to tak ciężki kawałek chleba.
REKLAMA
Myślałam, iż gdy skończę studia pedagogiczne, świat będzie stał przede mną otworem. Trochę się pomyliłam. Obiecywali prestiż i zarobki. Pozostało tylko "i". Czy doczekam czasów, w których nauczyciel będzie doceniany za swoją pracę?
- pyta 24-latka i opowiada swoją historię.
Zobacz wideo Marcin Józefaciuk: Nauczyciele nie tylko chcą pieniędzy, oni chcą godnych warunków pracy
Zrobiła gap year i opiekowała się dziećmi. "Już wtedy miałam dryg do dzieci"
Nie zapomnę, jak oczekiwałam na wyniki matur. Kiedy zobaczyłam, iż poszło mi całkiem dobrze, byłam bardzo szczęśliwa. Zastanawiałam się jednak, czy to jest odpowiedni moment na studia. Zapytacie pewnie, skąd te myśli, skoro zawsze chciałam być nauczycielką. Po prostu chciałam mieć rok przerwy po maturze. Plan był taki, iż wylatuję do cioci, która ma dom w Hiszpanii, a ona załatwia mi pracę kelnerki. Uczę się języka, zwiedzam, zarabiam, a po roku wracam i zaczynam studia pedagogiczne. Wszystko potoczyło się jednak inaczej.
Zrobiłam gap year [przyp. red. świadoma przerwa od nauki lub pracy, którą najczęściej planuje się w między ważnymi etapami w życiu], ale do Hiszpanii nie wyleciałam. Moi rodzice poróżnili się z ciotką i finalnie wylądowałam tam, gdzie byłam zawsze, czyli w małej mieścinie pod Warszawą.
Kiedy znajomi chwalili się, gdzie dostali się na studia, albo mówili o przeprowadzkach do większych miast, ja nie wiedziałam, co ze sobą począć. Pewnego dnia usłyszałam rozmowę mojej mamy z sąsiadką, której dzieci nie dostały się do państwowego przedszkola. Szukała dla nich opiekunki. Od razu się zgłosiłam i przez prawie rok opiekowałam się dwoma chłopcami w wieku czterech i pięciu lat. Wiedziałam, iż mam do tego dryg i tylko czekałam, aż zostanie otwarta rekrutacja na studia.
Od października 2023 roku rozpoczęłam zaoczne studia na kierunku pedagogika wczesnoszkolna i przedszkolna na jednej z uczelni w Warszawie. Wydawało mi się, iż teraz będzie już z górki. W końcu świetnie szła mi praca z dziećmi, teraz zdobędę jeszcze wiedzę. Co może pójść nie tak?
Poszła na studia, zaczęła pracę w przedszkolu i poczuła, iż żyje. "Byłam zachwycona"
Od samego początku studia mnie mocno cieszyły. Chłonęłam wiedzę jak szalona. Bliżej mi było do przedmiotów praktycznych, tych, na których musieliśmy wykazać się kreatywnością. Pierwszą sesję zdałam śpiewająco, ale i przedmioty nie były skomplikowane. W kolejnej było już nieco trudniej, ale też była do przebrnięcia. Studia same w sobie są świetnym uzupełnieniem w zawodzie nauczyciela, ale uważam, iż najważniejsza jest chęć, zaangażowanie i wyznaczenie sobie celu i misji.
Po przeprowadzce na studia do Warszawy praktycznie od razu zaczęłam pracę w prywatnym przedszkolu. Ofert było mnóstwo, w zasadzie już po pierwszym złożonym CV dostałam telefon i zostałam zaproszona na rozmowę o pracę. Dostałam ją od razu, a wszystkie formalności trwały może trzy dni. Byłam zachwycona. Najpierw pracowałam jako pomoc, jednak dość gwałtownie zdobyłam zaufanie dyrekcji i po roku pracy stałam się nauczycielką w trakcie studiów, która dostała grupę trzylatków. Prowadziłam ją z koleżanką, która dopiero co skończyła studia, a więc w zasadzie obydwie zostałyśmy wrzucone na głęboką wodę. Wtedy jednak nie miałam jeszcze świadomości, jak wielkie wyzwanie przede mną postawiono.
Fot. Shutterstock
Po pierwsze rodzice. "Proszę mi wierzyć, pierwsze zderzenie nie było łatwe"
Pierwsze, co mnie zdziwiło, to, to, iż rodzice mocno ingerowali w naszą pracę. Oczekiwali chyba, iż przez osiem godzin pracy będziemy chodzić za ich dziećmi i dokumentować cały ich dzień, w tym ile zjadły, czym się bawiły. Proszę mi wierzyć, iż nie było łatwo odpowiadać na te wszystkie pytania, nie obrażając nikogo i grzecznie informując, iż nie mamy aż takich mocy przerobowych. Niektórzy rodzice jakby mogli, pewnie siedzieliby z dzieckiem przy stoliczku. Rozumiem troskę, ale oni chyba nie wiedzą, iż w ten sposób nie tylko nie pomagają dziecku, ale także i nam utrudniają pracę. Nie mamy tylko jednego dziecka. Grupa liczy dwadzieścia pięć energicznych maluchów.
Podczas zebrania jedna z matek zaproponowała, żeby zrobić grupę na Messengerze i właśnie tam wymieniać się wszystkimi informacjami. Oczywiście my, nauczycielki, również zostałyśmy poproszone o dołączenie. Kiedy odmówiłyśmy, rodzice podnieśli sprzeciw. Powiedziałam, iż jestem dostępna dla nich codziennie przez osiem godzin w pracy, a także pod telefonem, ale tylko w nagłych przypadkach. Zdarza się, iż po pracy uzupełniam dziennik, planuję aktywności i przebieg zajęć, ale mimo wszystko chcę mieć też czas dla siebie. Zaniemówili. Chyba nie takiej odpowiedzi się spodziewali, szczególnie iż jestem młoda i niedoświadczona.
To wtedy po raz pierwszy pokazałam, iż mam granicę, której nie pozwolę im przekroczyć.
Ta sytuacja ją przerosła, a to był początek. "Dziecko czuło się gorzej"
Na początku było mi ciężko ze złapaniem kontaktu z rodzicami. Nie chciałam być zbyt oficjalna, ale z uwagi na swój wiek wiedziałam, iż muszę być mocno profesjonalna. Starałam się więc nie zostawiać pytań bez odpowiedzi i jeżeli czegoś nie wiedziałam, to o tym głośno nie mówiłam i radziłam się starszych koleżanek. Czasami dzwoniłam do rodziców, którzy też są nauczycielami. Choć początkowo byłam nieśmiała, dziś mam w sobie dużo odwagi, bo wiem, iż ten zawód wymaga tego ode mnie.
Kiedyś jeden z rodziców przyprowadził do przedszkola chore dziecko, a ja na początku tego nie zauważyłam. Po jakichś dwóch godzinach Ignaś, ten chłopiec, siedział na dywanie mocno zmęczony. Zapytałam go, co się dzieje, jednak nie za bardzo chciał rozmawiać. Gdy dotknęłam jego czoła, już wiedziałam, iż ma gorączkę. Od razu zadzwoniłam do rodziców z prośbą o odebranie dziecka z placówki, choć było jeszcze grubo przed 10. Ojciec, który jako pierwszy odebrał telefon, przekazał, iż ma w pracy ważne spotkanie i nie da rady się wyrwać. Jego żona powiedziała to samo. Nie wiedziałam, co mam zrobić, szczególnie iż Ignaś czuł się gorzej. Interweniowała dyrekcja, która w naszym przedszkolu jest naprawdę dużym wsparciem. Nie wiem, co zrobiłabym w tamtym czasie i przyznaję, iż reakcja rodziców wyprowadziła mnie z równowagi. Pomyślałam: jak tak można?
Z drugiej strony są też rodzice, którzy są dla nas i dla naszej pracy bardzo surowi. Jak pokazała mi niedawna sytuacja, zbyt surowi. Jedna z nauczycielek wyszła z dziećmi na plac zabaw. Miała oczywiście oczy dookoła głowy, jednak i to nie pomogło. Jeden z chłopców tak niefortunnie przewrócił się, iż upadł na rękę i mocno się potłukł. Ile ona miała nieprzyjemności z tego powodu i uzupełniania dokumentów z przebiegu zdarzenia, to tylko my wiemy. Naprawdę nie miała wpływu na wypadek, ale rodzice i tak musieli wtrącić swoje trzy grosze. Ich interwencja była na tyle ostra, iż mocno się podłamała.
Rodzice z piekła rodem? Nie wszyscy
Nie każdy rodzic jest roszczeniowy i mocno wymagający. W Mikołajki jeden z ojców zrobił nam niespodziankę, którą zapamiętam na długo. Kiedy odbierał swojego syna z przedszkola, zapytał nas, czemu jesteśmy takie smutne. Odpowiedziałyśmy, iż miałyśmy intensywny dzień i dzieciaki dały nam popalić. Żartobliwie zapytał, czego potrzebujemy, a my, z przymrużeniem oka, powiedziałyśmy, iż butelki wina. Ojciec niemal po piętnastu minutach wrócił z dwoma torebkami prezentowymi i wręczając to, oznajmił, iż to prezent mikołajkowy od zatroskanego rodzica. Nie chciałyśmy tego przyjąć, ale był nieugięty. Zdaję sobie sprawę, iż mój żart nie był odpowiedni, podobnie jak może i sam prezent, jednak jego gest pokazał mi, iż nie każdy z rodziców jest wrogo nastawiony.
Rodzice potrafią podziękować, nie zadawać oczywistych pytań. Ale niestety nie wszyscy.
Przedszkole - zdjęcie ilustracyjne Fot. Tomasz Pietrzyk / Agencja Wyborcza.pl
Po drugie papierologia. "Mam też obraz z dzieciństwa, jak rodzice wieczorami sprawdzają klasówki"
Dopiero kiedy zaczęłam pracować w zawodzie, zobaczyłam, jak dużo czasu każdy nauczyciel spędza nad dziennikiem. Ci, którzy mają w grupie dzieci z zaburzeniami, mają jeszcze więcej pracy, a teraz praktycznie co trzecie dziecko ma takie postawioną taką diagnozę.
Kiedy dzieci leżakują, mam czas na kawę i papierologię, ale dużo jej zabieram do domu. Zresztą mam też taki obraz z dzieciństwa: rodzice wieczorami ślęczą nad komputerem albo sprawdzają klasówki. W błędzie jest ten, co uważa, iż praca nauczyciela ogranicza się tylko do godzin przepracowanych przy tablicy. Poza tym nauczyciele biorą udział w szkoleniach, a wszystko to w ramach bezpłatnych nadgodzin.
Po trzecie braki nowoczesności, samodzielności i wsparcia. "Nauczyciele zatrzymali się na etapie lat dziewięćdziesiątych"
Widzę, iż nauczyciele są olewani przez rząd. Kiedyś mój tata powiedział, iż na studiach obiecywali prestiż i zarobki, a pozostało tylko "i". Dziś wiem, iż ma to znaczenie. Wynagrodzenie jest kiepskie, a pracy jest sporo. Poza tym to zawód, który w tej chwili jest nieszanowany. Jesteśmy niedoceniani, słabo opłacani i sfrustrowani. Śmiało mogę powiedzieć, iż moim zdaniem jesteśmy jedną z najbardziej pokrzywdzonych grup zawodowych. Niestety niekiedy może i sami sobie winni. Bo przecież nie można oczekiwać szacunku od innych, jeżeli nie ma się go do samego siebie. Tego wielu polskim nauczycielom brakuje.
Boli mnie też to, iż nauczyciele zatrzymali się na etapie lat dziewięćdziesiątych. I mówię to też jako osoba, która w zasadzie niedawno skończyła edukację.
Szkoła to miejsce, które przypomina mi firmę, gdzie choć szumnie mówi się o nowoczesności, nie korzysta się z nowoczesnych metod. Wielu nauczycieli nie potrafi obsłużyć komputera, a choćby mówić do uczniów zrozumiałym dla nich językiem. Widzę to też na podstawie zabaw, które starsze nauczycielki robią uczniom. Mało kto w starszych grupach chce kolorować obrazki. Mam na to przykład. Jak poszłam do nich na zastępstwo i zorganizowałam zabawę, w której w rytm muzyki chodzili wokół krzeseł ułożonych w kółku i w momencie, gdy muzyka przestała grać, jak najszybciej zajmowali miejsca, a osoba, która nie zdążyła zająć wolnego miejsca, odpadała, to aż piali z radości. Wiem, wydaje się błahe, ale to zajęcia z rytmiki. Dzieci kochają ruch!
W sieci ostatnio przeczytałam, iż jesteśmy darmozjadami, którzy tylko oczekują wyższej pensji. Cisnęły mi się do ust okropne słowa, ale przemilczałam to. Szkoda, iż ludzie nie wiedzą, iż to my kształtujemy pokolenie. Najprawdopodobniej ten, który tak napisał, miał kiepskiego nauczyciela, bo nie nauczył go szacunku do drugiego człowieka.
Wystawianie ocen końcoworocznych 2022/2023 (zdjęcie ilustracyjne) Fot. Mikołaj Kuras / Agencja Wyborcza.pl
Czy warto było uczyć tak...
Chciałabym skończyć studia i ciągle się rozwijać. Przerażają mnie jednak szkolenia weekendowe, za które nie dostajemy choćby grosza, ale nie będę z nich rezygnować, bo wiem, iż zdobędę wiedzę, która zaprocentuje. Chce doskonalić swoje umiejętności, poszukiwać nowe metody pracy i narzędzia, które dadzą mi rozwój. Wiem, iż nieodłącznym
Dużym wsparciem dla nauczyciela jest też internet. To właśnie tam szukałam pomysłów na zabawy i plany zajęć. Dużo czytam o rodzicielstwie i oświacie. Chcę być po prostu na czasie, ale nie zapominać np. o Januszu Korczaku, który jest moim osobistym idolem. Kochał dzieci tak bardzo, iż oddał za nie życie. Ja co prawda życia nie oddam, ale zrobię wszystko, aby codziennie dzieci się uśmiechały.
Absolutnie nie uważam, iż polska oświata jest zła, a nauczyciele są jak prehistoryczne dinozaury. Stronię od takich wypowiedzi. Chcę powiedzieć, iż ja, jako młoda nauczycielka, która dopiero wkracza na rynek pracy, spodziewałam się, iż rzeczywistość wygląda nieco inaczej. Chcę natomiast zmieniać ten pogląd. Małym kroczkami, jako nauczycielka wychowania przedszkolnego. Chcę pokazywać, iż i my, nauczyciele, mamy swoje granice. Chcę łamać schematy. Stawiać dobro dzieci na pierwszym miejscu. Zawsze. Wychodzić naprzeciw problemom i nie chować głowy w piasek. Czy mi się uda? Nie wiem, bo dopiero zaczynam. Po studiach powiem na pewno więcej. Chciałam się podzielić tym, co czuję. To właśnie dlatego opowiedziałam swoją historię. Historię, którą sama chciałabym usłyszeć jeszcze przed rozpoczęciem studiów.
Wysłuchała: Magdalena Wróbel
o ile i ty masz za sobą podobne doświadczenia, napisz do mnie: magdalena.wrobel@grupagazeta.pl. Wasze historie są dla nas ważne. Gwarantujemy anonimowość.